Wrażliwość Eddiego
Podróż ze Stansted Airport na bydgoskie lotnisko to swego rodzaju wyzwanie. Nie ze względu na długość lotu czy komfort oferowany przez Ryanaira, ale na godzinę wylotu (6.45 rano) oraz odległości lotniska od Londynu. Biorąc pod uwagę, że linie lotnicze zalecają przybycie na lotnisko dwie godziny przed odlotem, a dojazd samochodem z Londynu zajmuje w najlepszym wypadku około 75 minut, pozostaje mało czasu na sen.
Z tym większym podziwem patrzę na muzyków, którzy decydują się na ten rodzaj podróży, żeby po przybyciu do Torunia zagrać koncert. Pisząc o tym, wspominam pewne wydarzenia związane z Eddiem Angelem. Były ranne godziny 11 października 2014 roku, gdy odbierałem go razem z Markiem Olbrichem z lotniska, by dostarczyć obu muzyków na kilka spotkań w sprawie ich płyty koncertowej „Live at Pamela Blues”. Po całym dniu wypełnionym wywiadami zarówno dla prasy, jak i stacji radiowych, przyszedł czas na długie nocne rozmowy, by od rana dnia kolejnego wrócić do poprzednich zajęć. Następnie warsztaty gitarowe w ramach Campusu HRP Pamela, w których londyńczycy aktywnie uczestniczyli, oraz udział w koncercie Asi Czajkowskiej-Zoń. Tuż przed swoim występem Eddie wyglądał na mocno zmęczonego. Zapewne odcisnęła na nim swoje piętno również „staropolska gościnność”. Jednak gdy usłyszał pierwsze dźwięki „Little Wing”, utworu, w którym miał zagrać z Krzysztofem „pARTyzantem” Toczko, wyraźnie się ożywił. Ci dwaj gitarzyści, bez wcześniejszych prób, wsparci przez zespół Asi wykonali kompozycje Jimiego Hendrixa tak porywająco, że do dziś, gdy to wspominam, mam ciarki. O niezwykłości tego koncertu można się przekonać, słuchając powstałej wówczas płyty „Some Of My Favs. Live”. Po kilku miesiącach słuchałem z Markiem Olbrichem tego nagrania wyprodukowanego przez Marcina Lampkowskiego. Mark podsumował to następująco: „obaj są świetni, z tym że „pARTyzant” gra głową, a Eddie sercem”. I właśnie do wrażliwości angielskiego artysty w kontekście ciekawego wydarzenia, które czeka nas z jego udziałem w Hard Rock Pubie Pamela, chciałbym niedługo wrócić. Kończąc felieton – zapewne wszystkim łatwiej by było znosić trudy lotu z Londynu, gdyby docelowe lotnisko nazywało się jednak Portem Lotniczym Bydgoszcz-Toruń.