Spieszmy się kochać ludzi...

Za nami Wielkanoc. Jednak w te święta, mimo słonecznej pogody, bardzo zabolała wiadomość z Pucka. Opatrzność właśnie teraz zabrała do siebie księdza Jan Kaczkowskiego.


W naszym zabieganym świecie, gdzie każdy goni i pędzi sam nie wiedząc za czym i po co, ten "zwyczajny" kapłan zdobył serca tak wielu... czekając na własną śmierć. Wszyscy obawiamy się końca naszej ziemskiej drogi, jedni wierzą w jej dalszy ciąg, inni uważają, że śmierć kończy wszystko. Ale to w jaki sposób odchodził ksiądz Jan, budzi szacunek i wzruszenie u każdego. Jego schorowane ciało, jego krótki czas tutaj, nie przeszkadzały mu w dawaniu siebie innym. Porwał nas swoim rozumieniem służby i miłości. Pokazał nam, jak kochać człowieka mimo własnego cierpienia . Nauczył jak żyć "na pełnej petardzie".
Złośliwi (a tych w Polsce zawsze na pęczki) mówili, że stał się "medialnym celebrytą". Smutna i okropna była ta zazdrość maluczkich. A on przecież umierał, kochając i nauczając. I mówił o Bogu tak, jak coraz rzadziej mówi się o Nim w kościołach. Normalnie, po ludzku. Nie zapomnę jego oczu zza coraz grubszych szkieł. To było spojrzenie rozumiejącego brata, a nie karcącego hierarchy.

Pamiętam, jak zapewniał, że z Jurkiem Owsiakiem, to może pójść nawet do piekła, jak tłumaczył, że nie mamy wymagać od innych, ale od siebie. Myślę, że jego piękne odchodzenie, pokaże drogę dla wielu z nas. Bardzo mi będzie księdza Jana brakowało.

Maciej Karczewski

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.