„Kanary” nie odpuszczają

Jakieś trzy tygodnie temu napisałem o bulwersującym mnie „polowaniu” na pasażerów autobusów MZK. Urządzają je kontrolerzy, polując na wysiadających na pętli PKP Toruń Główny. Napisałem też, że wrócę do sprawy, jeżeli zauważę, że to się nie zmienia. Życie znowu postawiło mnie kilka razy na tym przystanku i za każdym razem, kiedy wsiadłem w autobus na dworcu, kontrolerzy wyskakiwali 30-40 sekund po ruszeniu wozu. Istne polowanie. Tym bardziej że metoda nieciekawa. Wsiadają, gdy bus czeka na swoją godzinę odjazdu. Siadają i udają pasażerów. Siedzą zabunkrowani gdzieś z przodu, ale łatwo ich rozpoznaję, bo zawsze siedzą razem, zawsze mają grobowe miny i zawsze czuć, że się na coś „czają”. Nie akceptuję takich metod.

Zdania nie zmieniłem, a pisałem poprzednio tak: „Te pierwsze kilkaset metrów od dworca to wizytówka Torunia! Dla wielu turystów – pierwszy kontakt z miastem. Tymczasem powitanie polegające na tym, że wyskakuje na nich z tłumu dwóch anonimowych facetów (lub pań), może przerazić, bo zanim się zorientujemy, że to nie napastnicy i zauważymy ich identyfikatory, mija chwila. Po drugie, bezwzględne karanie może też zupełnie zepsuć klimat dalszego pobytu w Toruniu. A przecież to turyści są „pracodawcami” większości z nas, bo to oni zasilają nasz budżet milionami złotych”.

Powtórzę też, że jestem wrogiem jeżdżenia na gapę i zwolennikiem karania osób – de facto – okradających w ten sposób miejską społeczność. Ja akurat zawsze kasuję bilety, bo uważam to za część nowoczesnego patriotyzmu lokalnego. Ale nie zgadzam się na metody kontrolerów. Proszę, kontrolujcie jeden-dwa przystanki dalej. Kontrolujcie za mostem. Dajcie szansę zagubionym turystom i przyjezdnym, którzy na pewno nie będą miło wspominali wizyty w mieście rozpoczętej od mandatu.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.