Cienka czerwona linia
Nie wiem, jak Państwu, ale mnie od kilku dni jazda po toruńskich ulicach kojarzy mi się z filmem: „Cienka czerwona linia”. I zupełnie nie chodzi mi o wojenną scenerię krwawych walk o Gualdacanal, od tego to Boże zachowaj, ale o tytuł filmu.
U nas to raczej jakaś jego nowa wersja, bardziej „Gruby czerwony pas”. Na większości głównych ulic miasta pojawiły się niezliczone ekipy drogowców, wypełniające przeloty ścieżek rowerowych jakimś czerwonym materiałem. Wygląda na to, że owe ścieżki rowerowe dojrzewają, co dziwi szczególnie w listopadzie, kiedy zimno i szybko ciemno. Domyślam się, że chodzi o bezpieczeństwo rowerzystów, a to zawsze wartość bezcenna. Tu więc pełna zgoda. Dziwi jedynie zaskakujące wysycenie owymi ekipami i rozstawianymi przez nie pachołkami naszych dróg. I to wszystkich jednocześnie. Szczególnie bolesne jest to dla tych osób, które mieszkają w północnych częściach miasta. I dla masy kierowców aut z CTR, wjeżdżających do Torunia od Łysomic, Łubianki czy Papowa. Bo nie wiedzieć czemu, owe prace na Szosie Chełmińskiej i Grudziądzkiej pokrywają się z remontem tej ostatniej w pobliżu Bumaru. Niełatwo jest przedostać się tamtędy do centrum w zwykłym poranno-szkolnym szczycie, a teraz to już mordęga. Oberwało się także ulicy Legionów, bo część sprytnych kierowców próbuje tamtędy ominąć zwężone do jednego pasa w każdą stronę główne arterie. Tu jednak szybkiego przejazdu skutecznie bronią światła co kawałek, także czerwone, rzecz jasna. Słowem cyrk na drogach jak rzadko. Nie piszę tego bynajmniej, aby krytykować owe remonty czy naprawy. Chodzi mi jedynie o odrobinę wyobraźni w planowaniu takich remontów i ich skutków. Tu słowem kluczem jest: koordynacja. Nie jesteśmy bardzo zakorkowanym miastem, ale takie jednoczesne zamknięcia pasów na wielu równoległych ulicach to poważna przeszkoda. Może warto takie rzeczy lepiej zaplanować, nie utrudniając przejazdu wszędzie w tym samym czasie?