Niezła historia z „Historią Roja”
Kino jest mi bliskie od wielu lat. Szacowny tygodnik „Toronto”, dla którego piszę felietony, tydzień temu opisał pierwszy, toruński pełnometrażowy film fabularny „1409 – afera na zamku Bartenstein”, który miałem okazję współtworzyć.
Ale co to ma do tematu felietonu? Chcę pokazać, że film znam nie tylko jako krytyk i organizator festiwali, ale także jako twórca. Tym bardziej jestem zaskoczony listem, który skierował do organizatorów festiwalu filmowego w Gdyni, minister kultury RP. Piotr Gliński wyraził w nim swoje oburzenie niezakwalifikowaniem do konkursu głównego Gdyni filmu „Historia Roja”. Minister napisał wprost, że stało się tak z powodów politycznych.
Co ma do tego polityka? „Rój” to pierwszy w kraju pełny metraż fabularny o żołnierzach wyklętych. To temat promowany w ramach polityki rządu PiS. Nieprzyjęcie „Roja” do konkursu miałoby być złośliwością, tradycyjnie lewicowych i liberalnych, środowisk filmowych. Pasowałoby, tyle że... „Historia Roja” to po prostu film nieudany w każdym calu. Nie opieram się na swoich osądach, ale licznych recenzjach. Podnoszą one chaotyczną realizację, słaby scenariusz, złe aktorstwo. To bardzo źle, że tak ważny temat został „uczczony” tak nieudaną produkcją.
Znam też Michała Oleszczyka, szefa programowego Gdyni. Michał jest znakomitym fachowcem, krytykiem i teoretykiem kina. Od trzech lat decyduje o programie festiwalu i decyduje uczciwie, stawiając na kino dobrej jakości. Jestem pewien, że nie wziął do konkursu „Roja” tylko z powodu poziomu filmu.
Wojna ministra z filmowcami polskimi jest niepotrzebna. Filmy o żołnierzach wyklętych powinny powstawać i powinni kręcić je nasi reżyserzy. Bo my najlepiej rozumiemy tragedię tamtych ludzi, walczących w beznadziejnej sprawie z bezprzykładnym bohaterstwem. Może lepiej spotykać się i rozmawiać, niż pisać do siebie listy otwarte? Może dzięki rozmowie powstałby w Polsce nasz „Szeregowiec Ryan”. Byłoby fajnie.