Maciej Stuhr w Toruniu
Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, którego romans z filmem trwa już ponad 20 lat. Na co dzień dzieli się zawodowym doświadczeniem, prowadząc warsztaty na deskach warszawskiej Akademii Teatralnej. Maciej Stuhr opowiada o swojej fascynacji reżyserią i specyfice pracy ze studentami.
Ostatnio wkroczył Pan na ścieżkę reżyserii i we współpracy ze swoimi studentami stworzył krótkometrażowy film „Milczenie polskich owiec”. Jaka historia została w nim opowiedziana?
– Właściwie nie jest to jednolita historia, tylko seria epizodów. Wszystko dzieje się w jednym miejscu – żoliborskiej kawiarni, gdzie spotykają się młodzi ludzie i dywagują na różne tematy. Każdy wchodzi ze swoim problemem, ze swoją historią. Chcieliśmy się całą tą produkcją po prostu dobrze bawić. Moi studenci dopiero się wszystkiego uczą, ja sam też nie mam dużego doświadczenia w pisaniu scenariusza i w reżyserii. Muszę przyznać, że mieliśmy naprawdę wspólną frajdę z robienia tego filmu.
Czy tytuł „Milczenie polskich owiec”, będący parafrazą znanego filmu „Milczenie owiec”, ma na celu stwarzać aurę grozy, czy raczej być dobrą wróżbą, zapowiadającą kultową produkcję?
– Chcieliśmy, żeby tytuł po prostu dobrze brzmiał i pobudzał wyobraźnię. Długo debatowaliśmy na temat tego, jak ta produkcja powinna się nazywać, aż w końcu uznaliśmy, że pomysł z „Milczeniem polskich owiec” jest najbardziej oryginalny i szalony. Nie będę za dużo zdradzał, ale jest to tytuł filmu w filmie, który niedługo pojawi się na ekranach kin z udziałem młodych aktorów.
„Milczenie polskich owiec” porusza problem komunikacji międzyludzkiej – jak jest z tym w obecnych czasach?
– Problem z komunikacją międzyludzką polega na tym, że nieustannie się ona zmienia. Cały czas pojawiają się nowe formy komunikacji, a naszym zadaniem jest się do nich dostosować i ich nauczyć. Nie da się ukryć, że technologia w znacznym stopniu zmieniła to, w jaki sposób się porozumiewamy. Nawet w pracy, kiedy na planie spędzam niekiedy dwanaście godzin, zauważam, że już po trzech-czterech każdy zamyka się w telefonie komórkowym i nie ma ochoty na bezpośrednią rozmowę. Dostrzegam również tendencje, że dowcipy powoli przechodzą do historii, a powiedzenie: „A znasz taki kawał?”, wypiera: „A znasz taki film na YouTube?”.
Czy ta krótkometrażowa produkcja jest prologiem do Pana przygody z reżyserią?
– Zobaczymy, co dalej będzie, ale nie ukrywam, że ukręciłem sobie bicz na własne plecy. Teraz każda grupa studentów oczekuje tego, że będzie kręcić ze mną filmy, które zostaną wyświetlane na prestiżowych festiwalach (śmiech). Czy powstanie pełnometrażowa produkcja w moim wykonaniu, muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Z pewnością frajda przy tworzeniu filmu jest olbrzymia. Po tylu latach bycia aktorem patrzenie na proces powstawania filmu z innej perspektywy jest naprawdę magicznym momentem i odkrywam w tym niesamowitą przyjemność.
Rozm. Olga Taraszka
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.