Podróżowanie z dziećmi to przygoda!
Wyruszyć rodzinnie w daleką podróż? Wielu ma na to ochotę, ale nieliczni się decydują. Okazuje się, że podróż z dzieckiem jest możliwa, w dodatku z niejednym. Sylwia i Filip Jaworscy przemierzają świat z czwórką swoich pociech.
Odwiedziliście ponad 20 krajów, najpierw sami, później do wypraw dołączały kolejne Wasze pociechy. Jaki kraj szczególnie polecilibyście rodzinom z dziećmi?
Filip Jaworski: - Jeśli miałby to być wyjazd dla osób, które nie wyruszały z dziećmi nigdy bardzo daleko, to na pewno warto wybrać się do Chorwacji. Bezpiecznie, piękna pogoda, język podobny do polskiego, kraj bliski nam kulturowo.
Ostatnia podróż, ośmiomiesięczna, zakończyła się niedawno. To była poważna wyprawa…
- Rozpoczęliśmy od Tajlandii, potem była Malezja, Indonezja, gdzie z Bali przelecieliśmy do Australii. Tam spędziliśmy trzy miesiące, a potem kolejne trzy w Nowej Zelandii. Trudna dla nas okazała się Tajlandia – byliśmy tam w porze deszczowej, dokuczała wysoka wilgotność, pewnie byłoby nam łatwiej gdybyśmy byli niezależni z własnym środkiem transportu i przemieszczali się autem albo wynajmowali taksówkę. Długie spacery z 25-kilogramowym plecakiem nie należały do przyjemności. W Australii z Darwin przejechaliśmy m.in. do Cairns, Brisbane, Melbourne, potem do Adelajdy, a stamtąd przez interior wróciliśmy do Sydney. W Nowej Zelandii objechaliśmy wyspę południową i północną. Niestety na południu zaczynała się jesień, deszczowa i chłodna, podobna do naszej polskiej aury, więc w naszym kamperze zaczynało być chłodno. W Australii podobnie jak w Nowej Zelandii podróżowaliśmy zakupionym na miejscu autem, które potem przed odlotem sprzedaliśmy.
Najstarszy syn Jakub ma obecnie 8 lat, potem jest 6-letnia Hania, 3,5-letni Daniel oraz najmłodszy roczny Natan. Z czego dzieci miały największą frajdę? Co podróże dają Waszym pociechom?
- Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że najwięcej zapamiętają starsze dzieci. Przede wszystkim podobały im się miejsca, w których spotykały zwierzęta. Pamiętają, małpki z Malezji i żółwie słodkowodne w jednym z tamtejszych parków. Numerem jeden była Australia z kangurami, misiami koala, krokodylami czy widzianymi na dziko psami dingo. Były też piękne, choć sztuczne laguny, ale z czystym piaskiem, filtrowaną wodą i atrakcjami, wielokrotnie zadaszone. Słońce w Australii jest naprawdę mocne, nie sprzedaje się tam kremów z filtrem poniżej „50”. O tym, jak niebezpieczne jest słońce świadczy chociażby fakt, że w kraju jest wiele klinik zajmujących się wyłącznie leczeniem raka skóry. Obserwujemy również, że dzięki podróżom nasze dzieci stają się odważniejsze.
A co z jedzeniem poza Polską?
- No właśnie nie mamy z tym żadnego problemu, może dlatego, że od małego jeździły i kosztowały różnych dań. W Polsce jedzą prawie wszystko, może z wyjątkiem czerniny. Mamy z żoną proste podejście – na obiad jest to i to, nie ma wyboru jak w restauracji. Mamy również zasadę, że nie wyrzucamy jedzenia, chyba że się coś zepsuje. Oczywiście wiadomo, że dzieciom raz coś bardziej smakuje, a raz mniej.
Ktoś pomyśli, że Wasze wyjazdy są idealne?
- Oczywiście tak nie jest, dzieci marudzą, chorują… Podczas ostatniej podróży w Tajlandii Natan miał problemy żołądkowe, a potem my wszyscy. W Australii dostał zapalenia płuc, musieliśmy jechać do szpitala. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie wracać, ale wszystko skończyło się dobrze. Poza tym taka długa podróż wymaga od nas ogromnych pokładów cierpliwości, a przyznaję, że raczej ich z żoną nie mamy. To ogromny wysiłek, praca, ale warto. Zrobilibyśmy to po raz drugi. Taka podroż wymaga od dorosłych spokoju ducha i pokory na każdy kolejny dzień. Nie chcemy podróżować za wszelką cenę. Nasz plan zakładał jeszcze Amerykę Południową, ale ze zmęczenia i kończących się funduszy wróciliśmy już do Polski.
Jak ogarnąć codziennie 6-osobową rodzinę? Dzieci miały swoje obowiązki?
- Zasady, które obowiązują w domu, w jakimś stopniu są konsekwentnie realizowane w podróży. Dzieci składały swoje posłania i przebierały się samodzielnie, oczywiście z wyjątkiem Natana.
Podkreślmy, że nie jesteście milionerami. Jak udało Wam się finansowo dopiąć wyjazd?
- W Tajlandii noclegi były tanie i tylko tam właściwie płatne, w Australii spaliśmy pod namiotem, w Nowej Zelandii w kamperze. We wszystkich tych krajach korzystaliśmy też z portalu Couch Surfing, dzięki któremu zatrzymywaliśmy się u miejscowych i mogliśmy poznać daną kulturę od podszewki. Polujemy na tanie przeloty. Podczas podróży żyjemy skromnie.
Kolejne wyjazdy?
- Na razie musimy odetchnąć. Może w przyszłości Azja Centralna – z Turkmenistanem, Uzbekistanem, Kazachstanem i innymi „stanami” Azji Środkowej – Bajkał, Mongolia. Może uda się kiedyś odwiedzić Amerykę Południową i połączyć ją z Łacińską i Północną. Na razie cieszymy się tym, co już zobaczyliśmy…
Bohaterowie naszej rozmowy swoje przygody opisują na blogu Wędrowniccy.pl.
Rozm.
Hanna Wojtkowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.