Mam wrażenie, że nigdy stąd nie wyjechałam. Jakaś część mnie pozostała w Toruniu
fot. Robert Berent

Mam wrażenie, że nigdy stąd nie wyjechałam. Jakaś część mnie pozostała w Toruniu

Rozmowa z 
aktorką Anną Antonowicz


Na co dzień mieszkasz w Niemczech. Podejrzewam, że w Toruniu jesteś „od święta”. Jak te powroty wyglądają?

-Nie mam wrażenia, że wracam do Torunia, ponieważ jest on moim rodzinnym miastem. Za każdym razem mam wrażenie, że nigdy stąd nie wyjechałam. Myślę, że jakaś część mnie pozostała w Toruniu, tutaj mam rodziców, tutaj mieszka mój starszy brat z rodziną, moja babcia. Toruń jest moim miastem. Nigdy jak tu przyjeżdżam, to nie mam wrażenia, że mnie tutaj długo nie był.

Twój kolega „po fachu”, Piotr Głowacki, powiedział, że Toruń sprzyja młodym ludziom. Też miałaś takie wrażenie?
-Chciałam uciec z Torunia, ponieważ miałam marzenie o wielkim świecie. To się zmieniło, kiedy wyjechałam. Chętnie wracam do Torunia i doceniam to miasto, dopiero po latach. Jak wyjechałam z Torunia na studia do Łodzi, to miałam 18 lat. Wtedy inaczej patrzy się na miejsce, w którym się dorastało. A dorastałam na Rubinkowie, nie wiem czy to osiedle sprzyjało jakiejś kreatywności, chociaż wiem, że wszystko co się tutaj stało w jakiś sposób wpłynęło na to kim jestem i co robię.

Wspomniałaś o jednym z braci, a wg moich informacji masz ich dwóch. Byłaś w domu małą „księżniczką”?
-Nigdy! (śmiech)

Czyli męskie grono Cię zdominowało?
-Tak. Jestem taką chłopako – dziewczyną. Chyba jestem wdzięczna za to moim rodzicom i moim braciom, że nigdy nie traktowali mnie, jak księżniczkę Teraz chyba bardziej to doczuwam, takie traktowanie. Jak już jesteśmy dorośli, wszyscy jesteśmy spokojniejsi i każdy ma swoje miejsce.

Do Niemiec wyjechałaś w 2005 roku, czyli mija dziesięć lat…
-Dokładnie.

Jak się odnajdujesz?
-Ta sytuacja jest chyba bardziej skomplikowana. Zawsze marzyłam, aby grać i pracować za granicą, wykorzystać to, że znam język. Tak się szczęśliwie zdarzyło, że jedna z reżyserek castingu w Warszawie powiedział mi o agencji, która gromadzi polskich aktorów. To było szczęście, które często albo nawet zawsze potrzebne jest w tym zawodzie. Zgłosiłam się do tej agencji w momencie, kiedy potrzebowali kogoś do roli w Hamburgu. To był moja pierwsza rola, nie planowałam wtedy tam zostać. Później dostałam rolę w serialu i zostałam. Jestem szczęśliwa i nie wróciłabym. To nie był bunt przeciwko Polsce i do dzisiaj tego nie mam, ale jestem tam, ponieważ tam mam pracę. Gdybym prace miała tutaj, to pewnie bym została.

A śledzisz losy kolegów po fachu, którzy pracują w Polsce?
-Tych osób, z którymi jestem zaprzyjaźniona i z którymi się znam, to tak. Te osoby donoszą mi co robią, co kręcą, widzę na facebooku. Bardzo blisko trzymam się z Marietą Żukowską i koleżankami, z którymi studiowałam, Patrycją Soliman.

W Niemczech mieszkasz już dziesięć lat, zdradzisz jak mówi się o nas zagranicą?
-Na planie jest plusem być aktorką, ponieważ nikt się nie odważy i nie powie nic złego o Polsce (śmiech). Prywatnie wiadomo, że są dyskusje, które się prowadzi. Wiadomo, że są trudniejsze czy łatwiejsze tematy, dotyczące wojny. Nie spotkałam się dotychczas z jakąś nienawiścią, złością czy hejtem, jeżeli chodzi o Polskę czy bycie Polką. Obracam się w specyficznej branży, gdzie ludzie bardziej się nie lubią za to kim są i co robią, podobnie jak w Polsce i jest jakaś forma zazdrości. Czasami jak coś nie wyjdzie, to pojawia się taka myśl „A Polce nie chcieli tego dać”, ale myślę, że jest to moja czysta interpretacja, a niżeli prawda.

Czyli to jest na plus, coś co możemy wynieść z zachodu. Rozmawiamy o „hejcie”. A jak wyglądają sprawy tzw. brukowców?
-Nie ma takiej czegoś takiego jak portale plotkarskie. Nie ma takiego rynku paparazzi, jaki jest w Polsce. Wiadomo, że jak swój film kręci George Clooney, to wszyscy chcą mu zrobić zdjęcie. Nie jest to jednak porównywalne z Polską. W Polsce są osoby, które chcą pojawić się na „Pudelku”, by za chwilę zostać zaproszonym do telewizyjnego show . Myślą, że wtedy wszystkie drzwi się otwierają. W Niemczech tego nie ma. Natomiast rynek jest o wiele większy, jest więcej produkcji, ale przez to jest też większa konkurencja. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ale ta presja na takie trochę udawane czasami bogactwo tego nie ma.

Wspomniałaś, że byłaś na festiwalu. Publiczność na taki wydarzeniu jest inna, bardziej wymagająca?
-Tak mi się też wydaje. Publiczność festiwalowa jest specyficzna. Z jednej stronny mają oni większe wymagania, a z drugiej – są bardziej skupieni na filmie. Ja bardzo lubię festiwale. Co roku sobie obiecuje, że na Tofifeście i co roku coś mi wypada. Cieszę się, że w tym roku mi się udało przyjechać.

Podczas festiwali wręcza się nagrody. Czym one dla Ciebie są? Czymś mobilizującym do dalszej pracy?
-Na pewno jest super, jak człowiek zostaje doceniony. Miło jest gdy ma się zły dzień, a na półce stoi nagroda, która dodaje ci siły. To jest też takie uzależnienie, ponieważ jak kręci się super produkcję, to jest to 150 razy lepsze niż narkotyk. Bycie na fali też uzależnia.

Rozm. Karolina Owsiannikow
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.