James Bond pierwszego kontaktu
Zaczęło się jak zawsze niewinnie, drapanie w gardle, potem kichanie, rzężenie i cały „repertuar” towarzyszący chorobie. Do niedzieli nie przeszło, więc w stanie konającym postanowiłem udać się na weekendowy dyżur do lekarza pierwszego kontaktu w renomowanej przychodni toruńskiej. Uznałem, że należy mi się coś z tych milionów składek jakie zapłaciłem na ZUS do tej pory.
Po odczekaniu swojego w kolejce kaszlących i smarkających, nadszedł czas wizyty. Przebiegała w przyjaznej atmosferze i klimacie zupełnej obojętności. Niezmiernie młoda pani doktor pierwszego kontaktu z zainteresowaniem skały nadbrzeżnej wypytała mnie o wszystko, po czym kazała się rozebrać (nic z tych rzeczy!), osłuchała i zawyrokowała: generalnie nic panu nie jest. Zapisała mi niezwykle skuteczne leki: witaminę C, kropelki do nosa i syrop na gardło.
Oczywiście ta uderzeniowa dawka ultranowoczesnych leków pomogła mi wybitnie. Dlatego też kilka dni później ponownie znalazłem się u lekarza pierwszego kontaktu w innej, renomowanej przychodni toruńskiej. Niezwykle młody pan doktor, z obojętną niechęcią i wyraźnym zniecierpliwieniem osłuchał i zawyrokował: witaminę C, kropelki do nosa i syrop na gardło.
Wyszedłem pokornie, bo widać, że pan doktor ambicjami sięgał co najmniej kliniki w Bostonie, a tu musiał leczyć prostych torunian. Ale tam. Uderzeniowa dawka leków znów mi pomogła, dlatego też postanowiłem pójść na trzecią wizytę. Tym razem wybrałem lekarza pierwszego kontaktu z wieloletnim doświadczeniem, który od lat 90. leczy w Toruniu, a znany jest w całym kraju. To on świadomie wybrał specjalizacje „pierwszy kontakt” jako pierwszy lekarz w Polsce. I cóż się okazało! Pan doktor, już nie młody, ale młodzieńczy duchem, wykrył, że jednak jest znacząco gorzej niż „nic panu nie jest”. Pominę co zapisał, ale właśnie dochodzę do siebie w dużym tempie.
Po co to piszę? Jak widzicie nie podaję nazw tych różnych szanowanych przychodni. Bo nie chodzi o wyprowadzenie prawego prostego, tylko zadanie pytania: czy wam się coś we łbach przewróciło, że traktujecie „pierwszy kontakt” jak zło konieczne? Ludzie pełni wiary w poprawę swojego złego stanu zdrowia pędzą do was, siedzą, czekają, a potem dostają witaminę C. Po co ta cała farsa? Wiem, że młodzi, zaraz po studiach, muszą gdzieś się sprawdzać. Ale na Boga, czemu z taką zimną obojętnością wobec pacjenta!? Pewnie chcą leczyć za twarde euracze na Zachodzie. Rozumiem. Tylko, że tam nie pojedzie się sprawdzając objawy choroby w google siedząc naprzeciwko pacjenta (to mi się też zdarzyło niedawno).
Chodzi mi o zwykły szacunek. Zarówno ze strony przychodni-kombinatów, jak i lekarzy siedzących na pierwszej linii. W PR i marketingu jako przykazanie funkcjonuje prawda, że pierwszy kontakt decyduje o wszystkim. O wrażeniu jakie zostaje u klienta już na zawsze.
Wszyscy powinniście się uczyć od faceta, który traktuje pierwszy kontakt poważnie i robi to mistrzowsko. Z empatią i wiedzą. Gdy od niego wychodzicie wiecie, że będzie dobrze. I tu padnie nazwisko – ten doktor nazywa się Czachowski. Sławomir Czachowski. Bond w swoim fachu.