Pamiętam tamten październik...
Miałem wtedy osiem lat i nie za bardzo rozumiałem, jak ważne rzeczy dzieją się w Rzymie. Pamiętam radość rodziców, pamiętam dziesiątki telefonów z tym samym pytaniem: słyszeliście już?! I pamiętam długo bijące dzwony z pobliskiego kościoła, późnym październikowym popołudniem...
Polak został papieżem. Stałem się świadkiem historii, choć wtedy zupełnie sobie z tego nie zdawałem sprawy. Kiedy w następną niedzielę odbywała się msza otwierająca ten pontyfikat, w drugim programie (dla młodszych: tak, kiedyś były tyko dwa programy TV) puszczano w tym samym czasie radziecką komedię. W szkole nasza pani wiele razy mówiła nam, że to doskonały film i musimy go w niedzielę obejrzeć z rodzicami... No cóż, metody reżimów są zawsze te same... Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak Jan Paweł II zmieni nasze życie. Nie śniła nam się jeszcze Solidarność, wolność, Europa. Tkwiliśmy po uszy w Układzie Warszawskim, a w koszarach na Grudziądzkiej byli żołnierze Armii Czerwonej. Bez tego października nie byłoby gdańskiego sierpnia, Okrągłego Stołu, rozpadu ZSRR, wiosny ludów we wschodniej Europie. Nie byłoby nas w NATO i Unii Europejskiej. Bo wtedy chyba po raz pierwszy od wojny zaczynaliśmy być jednością, wielką polską wspólnotą. Okazało się, że bez czołgów i bez broni zjednoczony naród może zmienić kontynent. To był początek wielkiego zwycięstwa Wolności. A dziś? Tak bardzo mi przykro, kiedy w tym październiku jesteśmy ze sobą ponownie tak bardzo skłóceni. Głębokie linie podziałów biegną przez Polskę. Mury rosną znowu i oddzielają coraz bardziej od siebie nas, naszych przyjaciół, często nasze rodziny. Dlaczego kiedyś silni jednością zmienialiśmy Europę, a teraz będąc w niej wreszcie, rozbijamy i ją i naszą wspólnotę? Dlaczego trwonimy nasze dawne zwycięstwo? Tak bardzo potrzebujemy teraz takiej jedności, jaką dał tamten październik... Tylko czy umiemy i chcemy znowu ze sobą rozmawiać?