Kiedyś wywoływali tu duchy. Czy w Dworze Artusa straszy do dziś?
fot. Mateusz Patalon

Kiedyś wywoływali tu duchy. Czy w Dworze Artusa straszy do dziś?

O seansach spirytystycznych w Dworze Artusa zrobiło się głośno dzięki publikacji Kariny Bonowicz, która w swoim internetowym przewodniku „Co ma piernik do Torunia…” opisała tę ciekawą kartę z historii miasta.

 

Czy dzisiaj też można w salach Dworu Artusa spotkać duchy? I jak to właściwie z nimi było…
Zacznijmy od tego XIX wiek to był czas kiedy magia, spirytyzm, magnetyzm były niezwykle popularne wśród ówczesnych elit. Ten czas, to również duże zmiany jakie przeszedł Dwór Artusa. Na początku XIX wieku zburzony został pierwszy, gotycki budynek, który był siedzibą Bractwa Św. Jerzego. W jego miejsce powstał Teatr Miejski, czyli miejsce, które miało za zadanie dawać rozrywkę. Była tam sala amfiteatralna dla pięciuset osób, w której występowali wszelkiego rodzaju artyści. Choć wszyscy chcieli aby teatr promował sztukę wysoką, to nie ona cieszyła się największą popularnością.


Popkultura w cenie
Pełne sale publiczności gwarantowały nie koncerty orkiestry kameralnej, czy spotkania z podróżnikami i pisarzami, a właśnie ówczesna popkultura, czyli występy magnetyzerów, hipnotyzerów i wywoływaczy duchów. Można o tym przeczytać np. w „Słowie Pomorskim”, czy innych tego typu gazetach codziennych, które zapraszały na pokazy magiczne. Bilety można było nabyć w najróżniejszych, dziwnych miejscach m.in. w składzie cygar, czy u kędziornika.
-Gdy dziś zapraszamy celebrytę znanego z telewizji to raczej bez wielkich problemów udaje nam się zgromadzić pełną salę – opowiada Łukasz Wudarski z Dworu Artusa. – Na początku XX wieku w „Słowie Pomorskim” ukazał się artykuł, bardzo gorzki, utyskujący, że ludzie nie potrafią docenić prawdziwej sztuki, a zawsze są pełne sale, gdy przyjeżdża pan, który pokazuje jak wywoływać duchy. Tyle lat, a wciąż tak niewiele się zmieniło.


Owe spektakle spirytystyczne prezentowane w Dworze Artusa, to było swoiste show, których głównym celem miało być zrobienie wrażenia na zwykłych mieszkańcach miasta. – Aby uczestniczyć w takim show, trzeba było zapłacić spore pieniądze – opowiada Łukasz. -Dodatkowo wykorzystywano wtedy rodzaj pierwszych efektów specjalnych np. dym. To był pokaz nie tylko wywoływania duchów, ale także magii. Często pokazywano przecinanie kobiety na pół, a potem hipnotyzowano zgromadzonych gości.
Parada oszustów


Po odzyskaniu niepodległości w 1920 roku Toruń szybko zaczął się rozwijać. Impulsem do zmian był fakt, że miasto stało się stolicą województwa pomorskiego. Powstały nowe stanowiska pracy, a ludzie zaczęli szukać również miejsc gdzie będą mogli się zabawić. Z pomocą przychodziły im wydarzenia organizowane w Dworze Artusa.
Jednymi z najbardziej popularnych imprez były seanse spirytystycznych organizowane przez prof. Czerbaka. Typ ten był niezwykle sprytnym hochsztaplerem. Tworząc swoje ogłoszenia i reklamy na długo przed powstaniem studiów z zakresu PR doskonale wiedział jak przekonać klientów do swoich występów. Na potęgę ogłaszał się w prasie codziennej budząc zainteresowanie. Dodatkowo przez zastosowanie wielu niezrozumiałych słów, wywoływał wrażenie naukowości, uwiarygodniając oszusta – opowiada Łukasz. Profesor działał na terenie całej Polski, przenosząc się w inne miejsce, gdy tylko jego praktyki okazywały się być fałszem. Najsłynniejsza demaskacja ‘profesora’ została opisana w książce Magdaleny Samozwaniec zatytułowanej „Maria i Magdalena”. Autorka należała do wyemancypowanych kobiet, która nie bała się wyrażać swojego zdania. Dla wielu kobiet jej asertywność stała się wzorem. W książce opisuje swoje odwiedziny na zakopiańskim seansie Czerbaka. Jego spektakl był połączeniem kilku części. Z jednej strony były to sztuczki iluzjonistyczne, w niezwykłej oprawie pierwszych efektów specjalnych, z drugiej zaś był to pokaz hipnozy wspartej kilkoma prostymi socjotechnikami. – Profesor Czerbak ogłaszał się, że potrafi najtwardszego osobnika uśpić i nie zbudzi go nawet głośny krzyk. Miał być to taki stan hipnozy – opowiada Łukasz. - Czerbak przed spektaklem zawsze znajdował kilka dyskretnych osób które za kilka groszy łapówki godziło się wziąć udział w spektaklu. Po odpowiedniej instrukcji, w ustalonym momencie osoby te miały się ujawnić, wbiec na scenę i wykonywać wszystkie polecenia oszusta – opowiada przedstawiciel Dworu Artusa. Dzięki producenckim sztuczkom skutecznie manipulowana publiczność wierzyła we wszystko co działo się na estradzie. Magdalenie Samozwaniec jako osobie twardo stąpającej po ziemi, trudno było pogodzić z tymi wszystkimi niezwykłościami. Gdy podczas jednego ze spektakli padło pytanie mające być znakiem dla przekupionych osób, uprzedzając je, autorka wbiegła na scenę podając się za wielkie medium. Zdezorientowany Czerbak musiał improwizować. Próbował ją zahipnotyzować, ale Samozwaniec wcale nie zamierzała dać się uśpić. Profesor najadł się tylko wstydu i jak niepyszny musiał uciekać z Zakopanego. Przeniósł się do Torunia…


Kolejna osobą, która odpowiadała za seanse spirytystyczne był profesor Becker - rosyjski nadworny cesarski eskamoter i magnetyzer. O jego istnieniu wiemy z ogłoszeń, które można było znaleźć m.in. w „Słowie pomorskim”. Ten iluzjonista zapraszał na swoje wieczory tajemnic, podczas których wykorzystując pierwsze efekty specjalne „wywoływał duchy i inne fenomena”. Do tego celu służyły mu m.in. latarnie magiczne.
Latarnia magiczna, albo czarnoksięska był to taki ówczesnych rzutnik multimedialny, prosty aparat projekcyjny, który rzutował obraz ze szklanych przeźroczy. Składał się on z soczewki oraz ze źródła światła (którym była świeczka lub łuczywo). Becker za jego pomocą stwarzał iluzję i sprawiał, że zgormadzonej publiczność rzeczywiście objawiały się duchy i zjawy, które w istocie były kolorowymi przezroczami…


Czy dzisiaj też straszy?
-Wszystko zależy, jak bardzo chcemy dostrzec duchy – mówi Wudarski. -Krążą plotki, że wiele lat temu, w znajdującym się kiedyś na strychu Dworu Artusa mieszkaniu znaleziono martwego dozorcę. Nie wiadomo, czy była to śmierć naturalna, czy ktoś mu pomógł.
To prawda że jego duch wciąż starszy? -Ja w to nie wierzę, ale nie mogę zaprzeczyć faktom, że czasem przed koncertem, lub w jego trakcie coś się psuje. A to sampler nie działa, odsłuch brumi, światło nie chce odpalić. Techniczni mówią, że to przypadek, problemy ze sprzętem. Ale czy na pewno? – ze śmiechem opowiada Łukasz.


Karolina Owsiannikow
redakcja@ Toronto-magazyn.pl

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.