Zwierzęce interwencje, czyli jak pomóc, kiedy dzieje się źle
Kojec bez zadaszenia, bez budy, szczeniak na łańcuchu – to nie obrazek z gospodarstwa, choć to właśnie na wsiach nadal najczęściej dochodzi do podobnych sytuacji. Takie traktowanie zwierząt zdarza się również w dużych miastach, jak Toruń. Czy wiecie do kogo się zwrócić, kiedy widzicie, że zwierzakom źle się dzieje?
Jeśli niepokoi nas pies czy kot traktowany niewłaściwie przez sąsiadów, nie jesteśmy bezradni. Ewa Włodkowska, prezes Toruńskiego Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt, osobiście jeździ na 20-25 interwencji miesięcznie – w Toruniu i okolicach. Tak naprawdę jest ich około 40, bo wspierają ją woluntariusze i osoby, które stały się już inspektorami i są kompetentne w akcjach interwencyjnych w danej gminie. Towarzystwo, działające od 2008 roku, cieszy się takim autorytetem, że zwracają się do niego osoby z całej Polski, prosząc o pomoc.
Czy jesteśmy cywilizowanymi ludźmi? Przypadki traktowania zwierząt niestety wskazują na to, że niektórzy nie wyszli jeszcze z jaskiń. – Najczęstsze problemy, z którymi mamy do czynienia, to brak zadaszenia w kojcu i ekspozycja psa na słońce, zbyt mały wybieg, nieposprzątany, za krótki łańcuch, brudna miska z wodą, karygodne jedzenie, przypominające bardziej pomyje, a nie karmę – opowiada pani Ewa, która ratuje zwierzęta od ponad 20 lat. – Te psy w kojcach czasem stoją na posesjach tuż obok pięknych, nowych domów bogatych właścicieli. A już szczytem pomysłowości był pies w kojcu, na łańcuchu i jeszcze z kolczatką na szyi. Dla psa w zamknięciu czy uwiązanego na łańcuchu to powolna śmierć. Czy ludzie nie mają wyobraźni?
Pani Ewa, jadąc na interwencję, zawsze spokojnie pyta, merytorycznie tłumaczy. Nie oczekuje od razu rewolucji i luksusów dla zwierzęcia. Prosi o względne warunki – czystą wodę w misce, powiększenie kojca, wyprowadzanie psa na spacer… W niektórych przypadkach po jednej takiej wizycie poprawia się sytuacja czworonoga. W innych – trzeba upominać kilkakrotnie. Panią Ewę i wolontariuszy TTOPZ od lat wspierają inspekcja weterynaryjna, straże poszczególnych gmin, pracownicy wydziałów ochrony środowiska, weterynarze, którzy w razie konieczności nawet w nocy otwierają gabinety, a także policjanci – dzielnicowi, których mundury mają moc. Dlatego jeśli jesteśmy świadkami dręczenia zwierząt, bez oporów możemy od razu dzwonić, nawet anonimowo, na policję. – Marzy mi się policja dla zwierząt. Sprawcy przestępstw muszą być w końcu odpowiednio karani. Tego ciągle brakuje – mówi Ewa Włodkowska, która podkreśla, że problemami w samym Toruniu są często zwierzęta pozostawiane na balkonach na czas wyjścia właścicieli do pracy. Zwraca również uwagę na istniejące w mieście m.in. pseudohodowle, w których rodzą się chore zwierzęta, mające niewiele wspólnego z oczekiwaną rasą, czy kłusownictwo w pobliskich lasach.
Kilka razy w roku towarzystwo przeprowadza kontrole okolicznych wsi. Informacje, w jakich rejonach się odbędą, podawane są na Facebooku. W najbliższym czasie będą kontrolowane posesje w Obrowie, Czarnych Błotach, Rozgartach, Łysomicach. Ewa Włodkowska apeluje do włodarzy miast i gmin, żeby zwracali uwagę na to, jak traktowane są zwierzęta na ich terenie – od kotów, psów począwszy, po bydło, konie i inne stworzenia. Ewa Włodkowska: – Priorytetem w naszym kraju jest wprowadzenie prawa zakazującego trzymania psów na łańcuchu, co stanowi jakieś polskie kuriozum, a także sterylizacje psów i kotów, żeby zapobiegać namnażaniu się zwierząt, których później nikt nie chce.
Ciągle brakuje rąk do pomocy. – Potrzebujemy więcej osób do naszej pracy. Przydałoby się nam dwóch inspektorów na etacie, którzy codziennie jeździliby na interwencje. Na opłacenie ich pracy potrzebowalibyśmy większego wsparcia władz miasta i sponsorów – mówi prezes TTOPZ.
Interwencje to główne działania TTOPZ. Żeby uwrażliwiać na los zwierząt kolejne pokolenia, edukują w szkołach i przedszkolach. Zatwierdzają gminom programy walki z bezdomnością zwierząt. Towarzystwo wspiera opiekunki kotów. Organizacja przekazuje im karmę, finansuje leczenie zwierząt i sterylizację. Natomiast sterylizacja jest przewodnią działalnością innego prężnie działającego w Toruniu podmiotu. Około 300 kotów rocznie sterylizuje Fundacja „Kot” i ma na swoim koncie około 2 tys. wysterylizowanych kotów w Toruniu i jego okolicach. Lidia Jarosz, prezes fundacji: - Część zwierząt, które do nas trafiają, to wolno żyjące koty, ale niektóre z nich miały kiedyś domy, co wnioskujemy z ich zachowania, i na wolności po prostu sobie nie radzą. Przy okazji sterylizacji wiele zwierząt leczymy. Po latach pracy widać ogromne efekty. Pani Lidia podkreśla rolę karmicieli kotów, na których niestety często ludzie psioczą – bez nich niemożliwe byłoby wyłapywanie kotów. To dzięki regularności karmienia wiadomo, o której podjechać, żeby wyłapać zwierzęta na zabiegi. Karmiciele kontrolują koty, ich liczebność, więc kiedy tylko w grupie pojawiają się nowe osobniki, wiadomo które wysterylizować. – 10 lat temu ludzie nie wiedzieli o sterylizacjach, o tym się nie mówiło. Dzisiaj do nas dzwonią. Mamy kolejkę oczekujących – dodaje pani Lidia.
A co z dzikimi zwierzętami? W ich przypadku informujemy straż miejską, dzwoniąc pod numer 986. W lipcu Ekopatrol był wzywany do interwencji 90 razy. Najczęściej do ptaków – 43 razy, rzadziej do ssaków – 17 razy, w tym do kangura, nietoperzy, kuny, jeży, oraz dwóch żółwi. Psy i koty w zgłoszeniach stanowią mniejszość. Ranne zwierzęta przekazuje się do lecznicy weterynaryjnej.
Hanna Wojtkowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.