Rytel, Lutynia i polityczne gierki tragedią
Każdy słyszał o tragicznej nawałnicy, która przeszła jak morderczy kosiarz nad Polską.
Najstraszliwsze spustoszenia poczyniła niedaleko Torunia, w Borach Tucholskich. Śmierć dwóch harcerek wstrząsnęła krajem, bo żywioł zabrał dzieciaki stojące u progu życia. Wiele miejscowości zostało zniszczonych i doświadczonych nawałnicą. Ale w mediach najczęściej przewijają się nazwy dwóch wiosek – Lutyni i Rytla, dlatego je uczyniłem lejtmotywem tego felietonu.
Są one bowiem symbolem pięknego współdziałania oraz wstrętnej bezczelności. Przy odbudowie obydwu wsi ciężko, ramię w ramię pracują mieszkańcy i setki ludzi, którzy po prostu przyjechali im pomóc. To piękne, że nasz podzielony naród potrafi wznieść się ponad różnice, kiedy cel jest tego godny. Ale jest też smutek. Tragedia niemalże od początku stała się bowiem przedmiotem walki politycznej. Dwie, wzajemnie nienawidzące się strony sceny politycznej przerzucają się oskarżeniami o brak reakcji, nieudzielenie pomocy poszkodowanym wsiom, spóźnione działania i tak dalej. Patrzę i słucham, jak polityczny jad wylewa się z ekranów i głośników. Jak lokalni oficjele bredzą, porównując tornado do wiaterku, który rozrzucił liście. Jak dwie „armie” eskalują wojenkę o Rytel i Lutynię, pomijając już fakty i tworząc coraz więcej fake newsów.
Za moment dowiemy się, że setki hektarów lasu powalił wiatr wywołany skrzydłami smoków z „Gry o tron”, że wojsko było na miejscu już tydzień przed wichurą i tylko na nią czekało, albo – z drugiej strony – że zaniechaniom przy akcji ratunkowej winne są rodziny urzędników państwowych do czwartego pokolenia w linii męskiej. A ja chciałbym po prostu zobaczyć polityków OBU stron w Rytlu i Lutyni. Bez garniturków, w roboczych strojach noszących na plecach belki ze zwalonych dachów. Wspólnie z mieszkańcami i wolontariuszami. Wspólnie, bo wobec tragedii tak jest przyzwoicie.
Jarosław Jarry Jaworski
specjalista public relations, freak