Święto, które (jeszcze) nie dzieli
W niedzielę walentynki. To bardzo miłe i kolorowe święto, które powoli już zadomowiło się w naszej świadomości. Zapracowani i zabiegani ludzie, bez względu na wiek i przekonania, starają się tego zimowego (choć nie w tym roku) dnia, sprawić sobie jakąś miłą niespodziankę, poczuć się nieco młodszymi. Dobrze zarobią często narzekający na zimę kwiaciarze, po tłustym czwartku znowu poprawi się cukiernikom, zapełnią się knajpki i puby.
Mimo że niektórzy uważają to za święto komercji i napływ zza oceanu, ja bardzo lubię ten dzień i jego pełną uczuć atmosferę. Miło jest zobaczyć młodzieńców z sypiącym się wąsem, maszerujących z kwiatkiem czy koniecznie czerwoną paczuszką. Pod Kopernikiem -centralnym punktem randkowym - tego dnia także jakby tłoczniej. Fajnie jest patrzeć na zakochanych - posiadających cały wachlarz peseli- siedzących w kafejkach jakby bliżej siebie niż zwykle. Cieszę się, że to święto pełne ciepła, nie zostało wciągnięte w dyskusję czy próżny spór o jego sens. Całe szczęście nie budzi tak skrajnych emocji jak ostatnio Halloween. Nikt nie dzieli zakochanych na lepszych i gorszych. Może dlatego, że jak do tej pory, do walentynek nie mieszają się politycy. I niech tak pozostanie, bo nie każdy z nich zapewne wie, że św. Walenty to nie tylko patron zakochanych, ale również szalonych i obłąkanych. A takich w Sejmie mamy aż nadto, prawda?