Wamipr z Zagłębia
Przemysław Semczuk, polski dziennikarz i publicysta, specjalizujący się w tematyce historii Polski okresu PRL-u. W połowie stycznia do księgarni weszła jego nowa książka „Wampir z Zagłębia”.
„Wampir z Zagłębia” to kolejna książka, która opisuje mroczne historie PRL-u. Lubisz te czasy?
– Raz napisałem książkę o XX-leciu, ale póki co był to tzw. wypadek przy pracy. O Zdzisławie Marchwickim napisałem w jednym rozdziale w książce „Czarna Wołga”. Już wtedy wszystko wskazywało na to, że jest to historia, którą można się zainteresować. Wtedy jednak nie miałem czasu, żeby się nią zająć tak dokładnie i nie miałem też możliwości zapoznania się z aktami. Po „Czarnej Wołdze” pojechałem do sądu i poprosiłem o akta. Okazało się, że są one bardzo obszerne i jest w nich mnóstwo ciekawych informacji. Informacje te trzeba było zestawić z dokumentami, które były z okresu śledztwa, które znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej i z tymi, które oficjalnie zostały opublikowane, czyli tą wersją propagandową, która była drukowana w prasie, książkach, w filmie, tak żeby przekonać społeczeństwo, że skazano na śmierć właściwego człowieka. Porównując to wszystko, zaczynają budzić się pewne wątpliwości, że w tej sprawie jednak coś się nie zgadza.
Warto wracać do historii tej PRL-owskiej czy wojennej?
– To jest nasza historia, więc musimy do niej wracać i ją prostować. Wiadomo, że w tamtych czasach prawda była fałszowana. Wracamy do kwestii Katynia, więc dlaczego nie mamy wrócić do historii jednego człowieka. Usłyszałem od jednego z moich rozmówców: „… ale zdajesz sobie z tego sprawę, że to był niewinny człowiek”, na co drugi człowiek odpowiedział: „A co to jest poświęcić jedną osobę dla ogółu? Ważne, że społeczeństwo jest zadowolone, że czuje się bezpiecznie”. Przypadkowy człowiek został powieszony tylko dlatego, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Pasował do tego, aby zrobić z niego kozła ofiarnego. Tak samo jak zrehabilitowano osoby odpowiedzialne za aferę mięsną, to podobnie powinno być ze zwykłym robotnikiem. Powinniśmy zająć się jego sprawą.
Były trudności w zdobywaniu materiału?
– Materiały pochodziły z różnych źródeł. Teraz wiem, że policja utrudniała mi dostęp do dokumentów, wręcz wprowadzono mnie w błąd. Zastanawiam się dlaczego, ponieważ komu zależy na tym, żebyśmy dzisiaj nie ujawnili prawdy. W IPN-ie jest wiele dokumentów, które ówczesną milicję stawiają w bardzo złym świetle, wręcz ośmieszają, ponieważ pokazują jej nieudolność, brak kompetencji.
A rozmawiał Pan z rodziną, ze znajomymi?
– Dotarłem do syna Zdzisława Marchwickiego, ale to była krótka rozmowa. Jego opinia jest jednoznaczna i jasna, jest przekonany, że jego ojciec jest niewinny. Myślę, że udało mi się to w książce wykazać, chociaż nie chcę odpowiadać jednoznacznie. Chciałbym, aby czytelnik sam sobie na to pytanie odpowiedział, ja stawiam pewne hipotezy, zadaję pytania. Żeby sam stał się dziennikarzem śledczym, detektywem, który bada sprawę i znajduje w niej nieścisłości. Tutaj wątpliwości jest mnóstwo.
Była możliwość wykorzystania swoich umiejętności dziennikarskich? Czy w pracy pisarza i dziennikarza można znaleźć wspólny mianownik?
– Myślę, że tak. Trochę się dziwię, jak mówią, że jestem pisarzem. Gdyby tak było, to pisałbym powieści. Mam takie plany, ale póki co jestem autorem reportażu o faktach. A to dziennikarstwo.
A dla kogo jest ta książka?
– Pisząc tę książkę, miałem zamysł, żeby pisać dla młodych i tych trochę starszych. Te osoby, które pamiętają tamte czasy, wiedzą, że była taka sprawa albo znają ją z tej oficjalnej wersji i mają wyrobiony pogląd. Nie mają jednak wszystkich informacji. Historia krąży jako legenda, anegdota. Może u nas w Toruniu nie, ale na Śląsku czy w Zagłębiu na spotkaniach towarzyskich zawsze się do niej wraca. Mnie zdziwiła natomiast rozmowa z młodymi osobami, którzy pierwszy raz słyszeli o Wampirze z Zagłębia. Dla młodszego pokolenia bardziej atrakcyjnym hasłem jest seryjny morderca.
Rozmawiamy o sytuacji, która wydarzyła się w Zagłębiu. Zastanawiam się, czy podobna książka mogłaby powstać w nawiązaniu do Torunia.
– W „Czarnej Wołdze” opisywałem historie z całej Polski. Pisząc w jednym rozdziale o Marchwickim, wymieniłem tam kilku seryjnych morderców i jeden był z… Bydgoszczy. Toruń nie miał takiego seryjnego mordercy.
A myślał Pan, żeby nawiązać w ogóle do historii PRL-owskich? Może księdza Popiełuszki?
– Ta historia została właśnie opisana przez jednego z historyków IPN-u. Myślałem o tym i byłaby ona interesująca. Cała historia Popiełuszki jest ciekawa, tym bardziej że można jeszcze dotrzeć do osób, które były powiązane ze sprawą. Mam kontakt z jedną z nich – asystowała ona wówczas sędziemu i na pewno jest nieocenioną skarbnicą wiedzy.
Rozm. Karolina Owsiannikow
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.