Tomek Organek nie ma zamiaru wykorzystywać swoich pięciu minut, chce grać całe życie
fot. Mateusz Patalon

Tomek Organek nie ma zamiaru wykorzystywać swoich pięciu minut, chce grać całe życie

Rozmawiamy
z Tomkiem Organkiem

 

Tomek, w Twoim życiu trochę się dzieję. Pewnie teraz masz mniej czasu na mieszkanie w Toruniu. Lubisz tu wracać?
-Im więcej jeżdżę, tym częściej wracam do Torunia. Lubię to miasto, jest takie kameralne. Nie ma tutaj takiego pośpiechu, pędu, można spokojnie pożyć. Jest to fajne miejsce przede wszystkim do odpoczynku. Mam tutaj znajomych, ale nie jestem duszą towarzystwa. Nie jest tak, że jak przyjeżdżam , to musze się spotykać ze wszystkimi. Jest raczej odwrotnie. Jak przyjeżdżam, to z nikim się nie spotykam, ponieważ chce odpocząć od całego gwaru.

A jak zmienił się Toruń od czasu Twoich studiów?
-Toruń pięknieje z dnia na dzień. To bardzo ładne miasto. Jedno z najładniejszych miast w Polsce, a ja jestem estetą i dlatego zwracam uwagę na każdy szczegół. Począwszy od koszów na śmieci poprzez odnowione kamienice, całokształt. A tutaj wszystko ma swój sens, tworzy całość.

Ale częściej bywasz w trasie. Ostatnie dwa lata to rewolucja w Twoim życiorysie muzycznym, przede wszystkim solowy projekt.
-Zawsze wiedziałem, że będę miał swój zespół. Nie była decyzja, którą podjąłem w jeden dzień. Wszystko zależało od tego, kiedy będę na to gotowy. Nie chciałem próbować, chciałem założyć zespół z prawdziwego zdarzenia. Na poważnie. Musiałem być pewny swojej wizji: kompozycji, tekstów, ideologii. Chciałem mieć jasny przekaz.Podstawa to wiedzieć, co się chce przekazać ludziom i w jaki sposób. Jak już to wiedziałem szybko nagrałem płytę i ją wydałemJeżeli mam ochotę coś robić to to robię, bez odgrywania jakieś roli. Wchodzę na scenę i ona jest moja. Ludzie oczekują, abym ją zagospodarował, ponieważ zapłacili za bilet. Scena jest moim miejscem na ziemi. Tu chodzi o szczerość wypowiedzi.

Kochasz życie sceniczne, ale to nie tylko przyjemność, czasem i ciężka praca.
-Faktycznie trochę tak jest, szczególnie przy tej skali. Bo teraz często sam koncert trwa półtorej godziny, a godzinę podpisujemy płyty i rozmawiamy z publicznością. Mimo zmęczenia fizycznego rozumiemy, że ludzi chcą poznać nas osobiście, porozmawiać. Bardzo szanujemy naszych fanów i nigdy nie zdarzyło się, że mimo największego zmęczenia wykręciliśmy się na pięcie i poszliśmy do hotelu. Sam koncert jest takim ostatecznym sprawdzianem dla muzyka, dla kompozycji, piosenek. To moment, który jest ostatnim przejawem tego co tworzysz. Muzykę robi się po to, by spotykać się z ludźmi. Bo sztuki nie tworzy się dla siebie. Nie szukając odbioru można równie dobrze nic nie robić, zostać w domu. To bez sensu. Wychodząc do ludzi widzisz reakcje na to co robisz. Koncerty są bardzo różne i dzieją się czasem na nich rzeczy niewiarygodne. Każdy jest inny, każdy to emocje. Zupełnie inaczej pracuje się w studio. Tam jest cisza, skupienie i ciężka praca.

A po trasie nie macie się nawzajem dosyć?
-Odpowiem ci na pytanie pewnym wydarzeniem, które miało miejsce kilka dni temu. Po jednym z koncertów dostaliśmy zaproszenie na jakąś kolejną imprezę. Zostaliśmy sami we czwórkę i stwierdziliśmy, że nikt nie ma już ochoty nigdzie iść, że my się czujemy dobrze w swoim towarzystwie, nawet najlepiej. Mam po prostu świetny zespół i to pod względem muzycznym, artystycznym, ale to są na prawdę świetni ludzi. Nie mamy siebie dość. To jest nie tylko zespół, ale też nasz technik, akustyk, kierowca i oczywiście menadżer. Tak się dobraliśmy, że jak jesteśmy razem, to czujemy się zespołem. Czujemy się świetnie w swojej grupie, nikt nie ma siebie dość. Gdyby było inaczej, pewnie nie byłoby sukcesów. Gdyby to nie działało, gdyby któryś element był felerny…

A przede wszystkim robicie, to co kochacie.
-To jest wspaniała recepta na życie. Tak, której sam bym mógł sobie zazdrościć, gdybym w tym nie tkwił. Robisz to co kochasz, co więcej możesz sobie pozwolić na to, by robić tylko to. Zarabiasz pieniądze, jeździsz po Polsce, świecie, poznajesz ludzi.

Ale trzeba też bywać tu i tam… Oczywiście jeden z najbardziej komentowanych Twoich występów, to nie żaden sceniczny, a ten u Kuby Wojewódzkiego.
- Doskonale rozumiem, jak działają media i wiem z czym to się wiąże. Akurat na to jestem odporny. Wizytę w programie Kuby, mogę skomentować tylko tak: nasza tygodniowa sprzedaż płyt plasowała się na poziomie 200-300 egzemplarzy, po programie było to blisko tysiąc. To trochę obnażające. Rodzi pytanie, czy do końca o muzykę tu chodzi? Program Kuby śledzę i bardzo lubię. Jest inteligentny, zabawny, czasem musi „rechotać”. Taki profil. Poziom programu czasem się obniża, ale to wynik światowych trendów. Bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z tego do jakiego programu idę, choć konsekwentnie odmawiałem wcześniej udziału w innych telewizyjnych show. Dzięki temu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nasza propozycja muzyczna nie jest zależna od mediów, a szczególnie telewizji. To wynik ciężkiej pracy i oceny ludzi. Konsekwentnie graliśmy dobre koncerty. Najpierw przychodziło na nie dwieście osób, potem pięćset. Teraz zdarza się, że na publiczności mamy osiemset osób. To najlepszy fundament naszej działalności. Popularność, która wynikała by z udziału w różnych programach trwała by bardzo krótko.

Czyli idziesz pod prąd? Teraz większość artystów opiera swoją karierę na medialnym zaistnieniu. Talent show, walka o udział w programach, zaistnienie na dużych imprezach.
-Jakiś czas temu rozmawiałem z bardzo ważną postacią rynku muzycznego w naszym kraju. Usłyszałem: „Tomek, to jest twoje pięć minut. Musisz je wykorzystać”. Ja opowiadam: nie ma czegoś takiego jak pięć minut. Nie mam zamiaru zajmować się muzyką przez pięć minut. To moje życie i chce je poświęcić na to co robię. A robię to na poważnie, nie dla pięciu minut zaistnienia.

To ja dodam ci jeszcze sześć minut (śmiech). Ostatnio współpracowałeś na nowym polu, tworząc muzykę do filmu „11 minut” Jerzego Skolimowskiego.
-Właśnie jadę na polską premierę tego filmu. Pan Jerzy Skolimowski zadzwonił do mnie i poprosił o wykonanie piosenki „O! Matko”. Pracowało nam się bardzo dobrze. Na tyle, że zostałem poproszony o skomponowanie jeszcze jednego utworu do kolejnej sceny. Później wielokrotnie pomagałem przy różnych kwestiach w filmie. Kolejna ciekawa przygoda, ale wszystko w kręgu tego co kocham najbardziej. Muzyki.

Rozm. Karolina Owsiannikow
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.