Światowy Dzień Wegetarianizmu
Fot. Sławek Jędrzejewski

Światowy Dzień Wegetarianizmu

Z pamiętnika wegetarianki 

Zaczęło się przeszło rok temu. Rozpłakałam się nad cielęciną, z której – na przyjazd gości – miałam zrobić rolady – jestem Ślązaczką, a to kultowe danie w moim regionie, mile widziane w towarzystwie klusek i modrej kapusty. Płakałam jak bobrzyca. Dlaczego? Że ja taki miłośnik zwierząt i wszelakiej maści przyrody, a tu cielaczek leży przede mną w postaci cielęciny – kawałka mięsa. Długo sobie nie pożył. Mój wegetarianizm zrodził się w dużej mierze ze wstydu – lubię zwierzęta, ale je konsumuję – ewidentna dwulicowość, i z refleksji nad uśmiercaniem. Nienaturalna śmierć, i wiążące się z tym cierpienie, mnie jednak boli. I ludzki, i zwierzęcy koniec życia.
Wędlin nie jem od trzech lat. Wołowiny to już nawet nie pamiętam od kiedy. Nawet lekarze odradzają jedzenie czerwonego mięsa między innymi ze względu na choroby nowotworowe (obecny w mięsie hem, czyli składnik nadający białku i krwi czerwony kolor, ma toksyczny wpływ na nabłonek jelit). A ponieważ „raczydła” obecne były w naszej rodzinie od dawna, więc czerwone mięso gościło na talerzu rzadko. Czyli w sumie oprócz aspektu moralnego, jakiś zdrowotny sprzyjający decyzji o zaprzestaniu mięsnej konsumpcji też był obecny.
Rewolucji w ciągu tego roku jakiejś szczególnej nie przeżyłam. Czuję się dobrze, tak jak za czasów mięsożercy. Morfologia prawidłowa, też tak jak wcześniej, żadnych niemiłych niespodzianek. Organizm zadowolony, w myślach-sumieniu-emocjach harmonia, że próbuję być jednolica, a nie dwulicowa. Próbuję, bo jem na przykład nabiał, a przecież pozyskiwanie mleka od krów, które całe życie spędzają w jednym boksie, nie jest humanitarne. Torebek i innych części garderoby skórzanych nie mam, ale buty ze skóry posiadam – jedną parę. Nie jestem jeszcze ortodoksyjnym wegetarianinem.
To, że potrafimy coś zmienić, że mamy motywację, że umiemy się wyrzec, chyba nie traci na ważności. Jedni rzucają palenie, inni picie, jeszcze inni mięso. Dojrzewamy do różnych decyzji. To zawsze jakaś walka ze sobą – bardziej krwawa, mniej, trudniejsza, łatwiejsza, ale zawsze batalia. Hartujemy charaktery. Bo czasem przyjdzie mi chęć na mięsko! Oj, a jakże! Zjadłabym taki śląski obiad, i ogólnopolski też, z dobrym kawałkiem żeberek czy łopatki i sosem, ajajaj! Ślinka się zbiera – nie zaprzeczę. Ale zaraz przywołuje mnie do porządku mokry nosek cielaczka i ryjek świnki.
Weganką czy frutarianką raczej nie zostanę. Aczkolowiek rozumiem ten światopogląd. I osoby jedzące mięso także. W końcu samym białkiem roślinnym świata nie udałoby się wyżywić. Ważne jednak, żeby jedząc, zachować szacunek do tego, co mamy na talerzu. Świadomość, że kotlet, zanim znalazł się na półce w markecie, był żywy i miał słodką mordkę (OK, wiem, że nie dla wszystkich).
Coraz więcej osób ogranicza spożycie. Grono niemięsnych się poszerza. W naszej, zaledwie kilkuosobowej redakcji, aż trzy osoby preferują konsumpcję wege. Nie brakuje w Toruniu miejsc, w których zjemy coś wegetariańskiego. Praktycznie każda restauracja uwzględnia w menu takie posiłki, z nadzieją, że kucharze na patelnię, na której przed chwilą smażyli kotlety, nie wrzucają jakiegoś wege klopsika bez wymiany oleju. Liczymy na uczciwość.
Co jem? Śniadanie: jajecznica, do tego chleb z miodem i pomidorem (miód na mojej kanapce być musi, nawet do ogórka kiszonego – tak mam). Czasami płatki owsiane górskie zalane wrzątkiem z dodatkiem przeróżnych owoców (z potartym melonem smakuje świetnie). Obiad: pojawiło się danie, którego wcześniej nie przygotowywałam. Razem z mężem bardzo polubiliśmy zupę soczewicową – smaczna że hej! Szybka, pożywna. Dobrze smakują klopsy z marchewki z czosnkiem, kotlety jajeczne, pilaw z pieczarkami i natką pietruszki, pierogi z owocami czy twarogiem (według receptury z dzieciństwa: wariacja z koperkiem i jajkiem), leniwe, zapiekanka z ziemniaków, marchewki i buraków, racuchy jagodowe… Ostatnio w domu często pojawia się leczo i sałatka jarmużowa z jabłkiem oraz przyprażonym na patelni słonecznikiem. Ważnym elementem dań wegetariańskich jest wirtuozeria w operowaniu przyprawami, nawet tymi podstawowymi, naszymi rodzimymi. Świetnie ożywiają potrawy. Dań jest sporo i to smacznych. Pozostało mnóstwo niewypróbowanych przepisów. Na pewno domowa kuchnia wegetariańska stała się dużo bardziej urozmaicona niż w moich mięsnych czasach. Ponieważ jestem turkuciem podjadkiem, to dokładam do diety orzechy, słonecznik, owoce, no i przyznaję, że jakiś „słodycz” też się przyplącze, a dobrze byłoby z niego w końcu zrezygnować, bo to świństwo i tyle. Nie mam problemu z jedzeniem, bo lubię niemal wszystko, dlatego wachlarz dań jadalnych jest bogaty.
Nasze otoczenie, czasem to najbliższe, może uważać, że poprzewracało nam się w głowach, że niejedzenie mięcha to głupota i w ogóle, że się pochorujemy. Wysłuchujmy i róbmy-jedzmy swoje. Wegetarianizm to żadna nowość. Ludzie od zawsze go znali – rozwinął się jeszcze przed naszą erą. Mnie moje postanowienie cieszy i chciałabym w nim wytrwać. Czytelników zachęcam do mięsnych refleksji, żeby stały się niekoniecznie radykalnie, ale może choć trochę bardziej OWOCne.

Hanna Wojtkowska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.