Sukiennice?
Targowisko na Chełmińskiej, tzw. Chełmionka. Nie znam nikogo, kto nie lubiłby kupować tam warzyw. Część ubraniowa to generalnie wielki chiński sklep. Ale świat warzyw, sadzonek, kwiatów, ryb prosto z jeziora jest wspaniały. Dlatego z pewnym zaskoczeniem zmieniającym się we wkurzenie, przeczytałem o tym, że wraca pomysł postawienia na miejscu Chełmionki hali targowej zwanej Sukiennicami Toruńskimi.
Projekt już kiedyś szturmował Radę Miejską i upadł. Teraz jednak „cudownie zmartwychwstał” i wygląda na to, że dni targowiska są policzone. Zadaję sobie pytanie: jaki jest cel budowy tego czegoś. Czy naprawdę pomoże to kupcom z targowiska przy Chełmińskiej? Czy ktoś zrobił studium, analizę, badania – jak zwał tak zwał – które pokażą, czy kupcy w ogóle wynajmą tam boksy (bo sklepami tego przez litość nie nazwę)? Przecież poprzednio upadł, bo zrzeszeni w grupie inicjatywnej handlowcy policzyli i wyszło im, że to się zupełnie nie opłaca. Teraz nagle zaczęło się opłacać. Po co pytam, po co jątrzę, jak lubią to nazywać wszyscy, którzy wolą, żeby o pewnych sprawach było cicho. Nie mam w tym biznesu. Nie prowadzę straganu, ani ja, ani nikt z mojej rodziny. Tak zwyczajnie, po ludzku smutno mi, że grozi nam śmierć kultowego targowiska. Że w zamian dostaniemy szablonowe boksy z plastiku i blachy falistej, z drzwiami z PCV, w których sprzedawane będą takie same warzywa jak w hipermarkecie. Przecież zwykłemu rolnikowi nie będzie się opłacało wyłożyć ciężkich pieniędzy, by sprzedać kilka kilo marchewki z pola. Jeżeli ktoś naprawdę sensownie uzasadni konieczność budowy tego czegoś, jeżeli o zdanie zapytani zostaną Torunianie, to czemu nie. Dobrych inwestycji nigdy mało. Ale... Tak niewiele nam dzisiaj zostało fajnych rzeczy w życiu. Czymś takim jest możliwość kupienia warzyw od rolnika, świeżo kiszonej kapusty z beczki, przechadzania się między pachnącymi obłędnie kwiatami. Więc uważajcie. Gdy ludziom się to zabierze, mogą zachcieć stanąć do walki.