Zwiedza Polskę na sportowo
Jest przewodnikiem, ale sam również odkrywa zakamarki naszego kraju. Okrążył Polskę trzy razy: pierwszy raz piechotą, drugi- kajakiem, trzeci- rowerem. Niedawno wrócił.
Przemek Wołoszyk
opowiada o niekonwencjonalnym odkrywaniu naszego kraju
Ciekawiej jest pokazywać innym świat czy samemu go poznawać?
-Gdy samemu rusza się w podróż, poznaje się samego siebie: słabości, ale i siłę jednocześnie, bo ma się dużo czasu na przemyślenia. A gdy życie człowieka sprowadza się do pokonania odległości i zmierzenia się z wyzwaniem bycia tam samemu, to naprawdę resetuje od dnia codziennego i niesamowicie daje kopa do życia. Samemu można liczyć tylko na siebie, ale przynajmniej nikt nie marudzi. Jednak… kolejne wyprawy będę też planował w grupie.
Czy to wrodzona żyłka odkrywcy i głowa pełna pomysłów zainspirowały pana do tych trzech podróży wokół Polski?
-Tak. Od dzieciństwa lubię odkrywać. W wieku 13 lat zwiedziłem wszystkie forty Torunia, potem większość Polskich podziemi zakładając z kolegami grupę Ekstremalne Zwiedzanie Niedostępnej Polski EZNP. A teraz sam wyruszam na wyprawy.
Okrążył pan trzykrotnie Polskę. Jak było za pierwszym razem piechotą?
-Za pierwszym razem to był szał! Miałem 26 lat i ruszyłem samotnie przez Polskę, co było mega ekscytujące. Ruszyłem z Bieszczadów, z najdalszego krańca Polski na przylądek Rozewie i Hel. Uraczyła mnie polska legendarna gościnność. Dostawałem jedzenie, picie, noclegi, skarpety, alkohol, a nawet kasę. Ani razu mnie nikt nie zaczepił. Od gór po morze - to mi rozruszyło życie.
A za drugim razem? Skąd wyruszył pan kajakiem i gdzie się pan zatrzymywał?
-Kajakiem ruszyłem rok po marszu, który był w 2010, kajakiem wypłynąłem więc w 2011 i już czwartego dnia zerwałem ścięgna w ręce. Nie wiedziałem dlaczego. Może dlatego że tydzień wcześniej byłem w jaskiniach i pewnie tam mi się coś stało. Tak więc, już w Krakowie miałem rękę w gipsie. W 2012 dałem sobie odpocząć i w 2013 ruszyłem ponownie. Dotarłem na szczyt baraniej góry i pod źródła Wisły piechotą pod Kraków i spod Krakowa kajakiem aż do Gdańska. Chciałem wpłynąć do Bałtyku, ale szedł sztorm i pływało dużo fok, więc gdański WOPR mi nie pozwolił. Wciągnęli mnie na swój statek i odwieźli na starówkę w Gdańsku.
Dużo zabierał Pan do plecaka?
-Do plecaka tylko niezbędne rzeczy, choć gdy maszerowałem spakowałem za dużo i pocztą odsyłałem do domu zbędny sprzęt czy zalaną kamerę. Ale z każą wyprawą nabieram wprawy. Bo wtedy na rower zabrałem dwie sakwy o łącznej pojemności bagażu… 54 litry!
Jakie cechy charakteru pozwalają Panu na podejmowanie takich odważnych wyzwań?
-Trzeba mieć przede wszystkim motywację. Kiedy ludzie pytają mnie - co było najtrudniejsze w tych wyprawach, to odpowiadam, że sprawić by się zaczęły. Marzenie nie może być tylko marzeniem - musi stać się celem, do którego się dąży.
Najbardziej zwariowana rzecz, jaką Pan zrobił?
-Raz, z kolegą bez jedzenia i wyposażenia – tak, jak staliśmy - przeszliśmy Puszczę Bydgoską z Nakła nad Notecią aż do Torunia. Byliśmy głodni i zmarznięci, jak nigdy wcześniej. Ale… było fajnie i o to chodzi!
Dokąd chce pan wyruszyć tym razem?
-Następna podróż to zdobycie najwyższego szczytu zachodniej Europy Monte Blanc. I tam już będzie trzeba jechać z kimś, bo samemu w tak wysokie góry się nie wychodzi.
Agnieszka Chemielewska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.