Żużel to potrzeba działania na rzecz społeczności

Rozmowa z
Przemysławem Termińskim
prezesem Klubu Sportowego Toruń

 

Zbliża się koniec sezonu . Sporo siwych włosów przybyło?
-Nie jest tak źle (śmiech). Oczywiście jest stres, jest nerwówka. Jak jeździliśmy w Lesznie, o mało zawału nie dostałem. Nawet nie oglądałem tego spotkania, nie wytrzymałem (śmiech). Walczyliśmy dzielnie, ale ostatnie trzy biegi pokazały, że Leszno było drużyną, która zdominowała rozgrywki w tym roku.


Ale pewnie zanim sezon wystartował było jakieś wyobrażenie tego „przedsięwzięcia”. To nie tylko sport, ale także organizacja, no i pieniądze. Udało się zrealizować wyjściową wizje?
- Sport jest kluczowy. Już mówiłem w jednym z wywiadów, że to jakich zawodników się zakontraktuje jest ważne, ale nie najważniejsze. Podczas sezonu, o rozgrywkach w dużym stopniu decydują kontuzje. Ta drużyna, która ma ich najmniej, wygrywa. Przykład Zielonej Góry - trafili na gorszy okres. My również mieliśmy nienajlepszy, poprzez kontuzję Adrian Miedzińskiego, czy Pawła Przedpełskiego. Efekt był taki, że początek sezonu był trochę słabszy, środek lepszy, a pod koniec nastąpiło chyba zmęczenie materiału. Jeżeli chodzi o kwestie organizacyjne, to nie mam tutaj zastrzeżeń, czy wątpliwości. Wszystko jest tak jak sobie wyobrażałem. Zbudowaliśmy parę nowych obszarów. Próbowaliśmy stworzyć strefę kibica w części niebieskiej, ale to się nie sprawdziło, Kibice nie byli zainteresowani. Zrezygnowaliśmy, ponieważ generowało to gigantyczne koszty dla Klubu. Bardzo dobrze natomiast rozwija strefa zielona, dziecięca, czyli tzw. strefa rodzinna. Doskonale funkcjonuje, więc będziemy ją kontynuować. Jeżeli mamy mówić o pieniądzach - koszty były trochę wyższe niż przewidywałem. Traktuję to jednak jako inwestycję na przyszłość, a nie tylko jako koszty. Ale w bieżącej płynności ma to swoje odbicie. Najważniejsze, że wszystko się bilansuje, a strata zostanie pokryta przeze mnie jako sponsora. Założenia, dotyczące sponsorów praktycznie zostały zrealizowane. Sprzedaż biletów mogłaby być lepsza, ale są to różnice rzędu 5-10% w jedną czy druga stronę i nie mają one najważniejszego wpływu na budżet. Reasumując - trzeba będzie dołożyć ciut więcej niż założyłem, ale bankructwo Klubowi nie grozi (śmiech).

Skąd pomysł, żeby wejść w tą branżę? Jakby nie patrzeć nieprzewidywalną i dość ryzykowną.
- Była to chyba po prostu potrzeba działania na rzecz społeczności. Od dwudziestu pięciu lat prowadzę firmę i to co miałem zrobić dla siebie, już zrobiłem. Mam dom, dzieci, samochód. Wszystko, czego potrzebuję mieć dla siebie. Dlatego narodził się pomysł działania w ramach Klubu żużlowego. Żużel jest najbardziej znaną dyscypliną w naszym mieście i regionie. Na żużel chodziłem jeszcze jako dzieciak razem ze śp. wujkiem, który mnie zaraził tym sportem. Niestety nie doczekał mojego przejęcia Klubu, zmarł w zeszłym roku. Przez pewien czas nie miałem kontaktu z żużlem. Pracowałem. Temat żużla wrócił jakieś siedem lat temu, weszliśmy jako sponsor Klubu. Zaczęło się od małych wkładów, pewnie nie były one jakieś istotne, ale zawsze istnieliśmy, chodziliśmy na mecze, kibicowaliśmy. W pewnym momencie Roman Karkosik wspomniał, że chce sprzedać Klub, że ma inne pomysły. Stwierdziłem, że spróbuję. Podstawą do tej decyzji była analiza finansowa. Zawsze mierzę siły na zamiary, musiałem być pewien, że stać mnie na to. Jestem prezesem zarządu, ale pracuję społecznie, nie pobieram żadnego wynagrodzenia, wręcz dokładam do tego biznesu kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Ale nie narzekam.

Ćwierć wieku w biznesie i zupełnie nowe realia. Wniosły coś więcej?
-Od strony organizacyjnej i finansowej: nie. Taka działalność nie różni się od innych spółek. Od strony relacyjnej, jest to zupełnie coś nowego. Tu jest ten nowy czynnik - Kibice. Mają oni swoje oczekiwania, na które Klub musi odpowiadać. W biznesie korporacyjnym wygląda to zupełnie inaczej. Inaczej buduje się bowiem interakcję z Kibicami, niż z Klientami. Nigdy nie miałem jednak problemu w relacjach z ludźmi. Buduję je, tak jak umiem. Jedni oceniają to pozytywnie, inni nie.

Misja społeczna zaczęła się od żużla, a teraz poszła krok dalej. Jeżeli zostanie Pan senatorem, to…?
-Moją specjalizacją zdecydowanie jest gospodarka, kwestia podatków, finansów publicznych, biznesów korporacyjnych. Prowadzę biznes i na tym się znam. I tym będę chciał zajmować się w Senacie. Klub pozostanie, bo to realizacja pasji sportowych i społecznych. Wspieram także inne inicjatywy. Prowadzę stowarzyszenie, które zajmuje się promowaniem idei pływania oraz tenisa wśród dzieci. Czasami wspieram piłkę, czasami hokej.

Mogło by się wydawać, że całe pana życie to praca. Ale są też pasje, na które znajduje się wolny czas. Nurkowanie? Dobrze kojarzę?
- Zgadza się. Jeżeli chodzi o prywatne pasje, to lubię jeździć na nartach, pływać żaglówką, szczególnie lubię nurkować. Mam uprawnienia do nurkowania głębokiego, technicznego i nocnego.

Czyli sporty ekstremalne, podobnie jak żużel.
-Faktycznie jest to sport ekstremalny, chociaż urazowość jest mniejsza. W speedway’u można się połamać, zazwyczaj jednak nie są to poważne urazy. W nurkowaniu urazowość jest zero-jedynkowa, raczej nie ma kontuzji, błąd powoduje że można nie wypłynąć (śmiech).
Jednak nie samym sportem człowiek żyje. Jest pan fanem muzyki country.
-Tak. Lubię również jazz i bluesa. Jestem fanem muzyki, w której potrafię rozróżnić i zrozumieć słowa. Według mnie, muzyka powinna nieść jakieś przesłanie, jednocześnie być rytmiczna i powtarzalna. Muzyka country ma pozytywne przesłanie. To jest specyfika Amerykanów, którzy zawsze są zadowoleni, pozytywni. Uwielbiam taki optymizm.

Nie skrywa pan swojego życia prywatnego? Facebook huczy!
-Uważam, że jest to bardzo dobry pomysł na budowanie relacji. Sposób komunikacji społecznej zmienia się. Pięć lat temu Facebook absolutnie nie był popularny, a dzisiaj stał się codziennością. Moja postawa, moja praca z Facebookiem, to nic innego, jak podążanie za bieżącymi trendami. Prowadzę określoną działalność, a dzisiaj jest to najprostszy i najszybszy kanał komunikacji. Alternatywnie mógłbym stanąć na toruńskim rynku i opowiadać to samo, ale wtedy usłyszy mnie parę osób, a tutaj mam dziesiątki tysięcy w zasięgu moich postów.

Rozm. Karolina Owsiannikow
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.