Wyjście ewakuacyjne
Pod koniec roku oddano do użytku halę na Jordankach. Po wielu hucznych i jeszcze bardziej hucznych otwarciach tylko dla VIP-ów i polityków, nadszedł wreszcie czas, aby bilety trafiły pod strzechy. Także nam udało się je kupić i z ciekawością samej sali, nie mniejszą niż artystów, udaliśmy się na koncerty.
Jednym z nich był wieczór pełen zabawy muzyką w wykonaniu Grupy MoCarta. Świetni muzycy, zabawiali publiczność z niespotykaną lekkością i swadą. Na ostatni bis, artyści chcieli zagrać jeden z utworów w scenerii z czasów jego powstania. Zgasły światła, a kwartet jedynie przy kilku świecach zagrał, a jakby inaczej – „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta. Niestety, mimo starań, sala nie była ciemna... Oto tuż obok sceny, nadal cudownym blaskiem zielonej i białej jarzeniówki, dumnie świecił wielki napis: „wyjście ewakuacyjne”. I o co mi chodzi, spyta ktoś, takie są przepisy pożarowe. Jasne, że są, ale czy nie można było tego jakoś inaczej, bardziej subtelnie, rozwiązać? Mamy XXI wiek, satelity potrafią namierzyć z kosmosu detal wielkości kostki masła, w powietrzu jednocześnie latają tysiące samolotów z milionami pasażerów. Nie wierzę, aby w sali za 200 milionów, nie można inaczej oznaczyć wyjścia niż świecący szyld na ścianie, rodem z PRL-u. Drogi bezduszny inspektorze, Ty, który nakazałeś tak zeszpecić tę piękną widownię, odpowiedz mi proszę: „Chłopie, czy Ci nie żal?”.