Toruń? Kocham tę atmosferę – optymistyczną i tętniącą życiem
Rozmawiamy z
Jordan Reyne
artystką pochodzącą z Nowej Zelandii, obecnie mieszkającą w Wielkiej Brytanii, która wystąpi podczas Festiwalu L36
Swoimi występami w Hard Rock Pub Pamela rzuciłaś na kolana toruńską publiczność. Masz tu grono fanów, którzy nadal rozpamiętują Twoje koncerty. Czy masz równie emocjonalny stosunek do Torunia, co Twoi fani do Ciebie?
– Toruń jest jednym z moich ulubionych miejsc w Polsce. Publiczność jest tu przyjazna i otwarta na nową muzykę, co sprawia, że to fantastyczne miejsce do grania. Czuję się zaszczycona, mając tu swoich słuchaczy – tak, część z nich przychodzi tu co koncert. To niezwykle wspierające miejsce, które rzeczywiście ceni sobie sztukę. Toruń sam w sobie jest fascynujący, przepełniony legendami i historią. Kocham tę atmosferę – optymistyczną i tętniącą życiem.
Niedługo wystąpisz na Festiwalu L36 w Hard Rock Pubie Pamela. Czego możemy się spodziewać po tym koncercie?
– W tym roku wydałam składankowy album, na którym znalazły się utwory wybrane w głosowaniu przez słuchaczy. Wybory niektórych utworów totalnie mnie zaskoczyły. Często się tak zdarza, że piszesz utwór i myślisz „nikt tego nie polubi, jest zbyt mroczny/ciężki/polityczny”. Tymczasem to te piosenki właśnie często podobają się słuchaczom. I odwrotnie, czasem piszę utwór, myśląc, że to będzie przebój, a wcale tak nie jest. W Pameli zamierzam wykonać utwory, których nigdy wcześniej ani tam, ani w ogóle w Europie nie zagrałam. To koncert, który podsumuje 10 wydanych albumów i 20 lat tworzenia muzyki. Oczywiście będą też utwory, które Toruń kiedyś już słyszał, a które znalazły się na najnowszej płycie „Best Of”.
Gwiazdą Festiwalu L36 jest grupa Theatre Of Hate. Czy ma to dla Ciebie znaczenie, że wystąpisz na jednej scenie z tym legendarnym zespołem?
– To zawsze zaszczyt zagrać z zespołem, który poświęcił swoje życie, duszę i energię temu, co robi. Przemysł muzyczny jest napędzany przez toksyczne bestie. Na jeden zespół, któremu się udało, przypada 10, które poniosły porażkę. Zespoły takie jak Theatre of Hate zdołały przetrzeć szlak, stworzyć dla siebie i swoich fanów przestrzeń, pomimo całego zła, wszystkich przeszkód, jakie niesie za sobą przemysł muzyczny. Udało im się również utrzymać kontakt z publicznością. Takich ludzi podziwiam w muzyce najbardziej.
Jak z perspektywy Londynu wygląda scena muzyczna? Który z wykonawców wywarł na Tobie największe wrażenie w ostatnim czasie?
– Muszę przyznać, że nie sądzę, aby aktualnie Londyn był miejscem szczególnym dla muzyki. To miasto bankierów, prawników, firm i agentów nieruchomości. Każdy, kto tam mieszka, czuje to. Niestety ci ludzie systematycznie pracują nad tym, żeby było to miasto tylko dla bogatych. Zatem ludzie, którzy mogliby coś ciekawego zrobić, powoli stąd wybywają.
Oczywiście są zespoły, które jakoś funkcjonują. Starają się albo przetrwać w Londynie, albo podróżują daleko na próby. Do nich mam ogromny szacunek. Dwa moje ulubione zespoły są tego przykładem. Obydwa – Das Fluff i The Unkindness of Ravens – są genialne: energetyczne, mocne, oryginalne, z kobietami na wokalu. Obydwa kilka lat temu wyniosły się do Berlina, bo tam jest bardziej sprzyjająca scena niż w Londynie.
Na koniec chciałbym zapytać, jak doszło do tego, że nagrałaś utwór T.Love? Czy znasz więcej polskich zespołów? Czy jest jakiś polski artysta, którym się inspirujesz?
– T.Love wciąż pozostaje zespołem, który bardzo szanuję. Mają odwagę, żeby mówić o polityce, gdy świat woli gadać o chmurach, pizzy i udawać, że wszystko jest OK. Kiedyś widziałam na ich fanpage'u, że ktoś ze słuchaczy zarzucił im przenoszenie polityki do muzyki. To jak pytanie, czemu zespół punkowy jest tak głośny, albo po co ci woda do pływania. Jak mawia zespół Skunk Ananse: „wszystko jest polityką”. Wybór, żeby mówić o nieistotnych bzdurach, w rzeczywistości już jest wyborem politycznym – oznacza, że wolisz podtrzymywać kłamstwo, że wszystko jest OK. Utwór „Gnijący Świat” zrobił na mnie wrażenie, bo podawał w wątpliwość właśnie takie działanie. Dla mnie to utwór o tym, że jesteśmy zmuszani do zakładania pięknych masek, do maskowania rzeczy, gdy tak naprawdę ludzie pod nimi straszliwie cierpią. Gdy wszyscy będziemy prowadzić tę grę obłudy, skończymy sam na sam z własnym bólem. Jeśli będziemy otwarci na fakty i zobaczymy, że nie wszystko jest dobre, jeśli będziemy mówić o polityce i dociekać różnych spraw – wtedy mamy szansę coś zmienić. Nie sądzę, żeby wieki temu mieszkańcy Torunia zburzyli mur, gdyby wszyscy udawali, że podatki nałożone wtedy przez Krzyżaków były w porządku.
Rozm. Darek Kowalski
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.