Świat chyba zwariował
Tegoroczne lato jest inne niż wszystkie. Zamiast słuchać opowieści bliskich i znajomych o ich podróżach i wakacjach „w dalekich krajach”, oglądamy programy informacyjne. Z niedowierzaniem, osłupiali i przerażeni. Mam na głowie tylko kilka włosów, ale i one stają mi dęba, kiedy patrzę w telewizor czy słucham radia.
Belgia, Paryż, Nicea, Kabul, Monachium, Ansbach, Normandia... i kolejne miejsca, miasta, niewinne osoby. I nie ma końca. Zastanawiam się nieraz, jak cholernie bardzo trzeba mieć zryty mózg i pustą głowę, aby robić takie rzeczy. Co trzeba wąchać, aby zabić maczetą kobietę w ciąży? Co pić, aby zaatakować siekierą podróżnych w pociągu czy poderżnąć gardło sędziwemu kapłanowi? Co wstrzykiwać sobie w żyłę, aby rozjechać jak karaluchy setki ludzi na deptaku w nadmorskim kurorcie? Wszędzie słychać płacz i widać przerażenie. Ludzie przywykli do bezpiecznego życia, zaczynają się bać. Już nie o kurs waluty, notowania akcji czy pracę. Zaczynają się bać o życie... Dawno nie było w Europie takiej fali terroru i śmierci niewinnych, przypadkowych ludzi co teraz. Piszę ten tekst we wtorkowy wieczór, jutro ma przylecieć do Krakowa papież. Setki tysięcy młodych ludzi czekają na niego, w radości, uniesieniu modlitewnym, ale także tańcząc i bawiąc się wspólnie. Ten numer Toronto wyjdzie w piątek... Czy Kraków do tego dnia nadal będzie radosną stolicą młodych? Czy śmiechu pielgrzymów jakiś wariat nie zamieni w rozpacz? Powoli wszyscy popadamy w psychozę strachu. I to jest główny cel terrorystów. Zasiać strach, zmienić nasze życie, odebrać nam radość codzienności, wrogo nastawić do siebie nawzajem. I tak jak musimy się im przeciwstawić, wyłapać i ukarać, tak nie wolno nam nigdy, przenigdy dać się im zastraszyć. Bo zło nigdy nie może zwyciężyć.