Wydrukuj tę stronę
Daniel Blin: Nadzieja polskich wyścigów motocyklowych pochodzi z Torunia!

Daniel Blin: Nadzieja polskich wyścigów motocyklowych pochodzi z Torunia!

Ma piętnaście lat i w rok od swoich początków na dwóch kołach osiągnął niesamowity sukces. Z terenowego obiektu w Głażewie i asfaltowych torów dla gokartów, gdzie ścigał się w wersji supermoto, trafił do europejskiej czołówki wyścigów motocyklowych. Rozmawiamy z Danielem Blinem.

Boisz się czegoś, wsiadając na motocykl? Masz zaledwie piętnaście lat, a na torze rozwijasz prędkości ponad dwieście kilometrów na godzinę...
- Zawsze przed samym startem do wyścigu pojawia się stres i adrenalina. One zajmują miejsce strachu. Gdy już na starcie zgasną czerwone światła, pojawia się jedynie maksymalne skupienie i mobilizacja.

Choć dziś jesteś kojarzony raczej z wyścigami motocyklowymi i tym, jak deplasujesz swoich rywali na torze... na co dzień jesteś zwykłym nastolatkiem. Lubisz szkołę? Co szczególnie?
- To prawda na co dzień prowadzę normalne życie. No w miarę (śmiech). Właśnie skończyłem trzecią i zarazem ostatnią klasę gimnazjum, a jeśli chodzi o mój ulubiony przedmiot, pomijając oczywiście mój ulubiony wuef, jest to język polski. Również ze względu na naprawdę świetną nauczycielkę. Nigdy nie lubiłem przedmiotów ścisłych, a szczególnie chemii – dla mnie to czarna magia (śmiech).

A jak podchodzą nauczyciele do Twojej sytuacji? Zdają sobie sprawę z tego co robisz?
- Tak, większość nauczycieli wie, że ścigam się na motocyklach, i bardzo pozytywnie do tego podchodzą, a nawet często pytają o szczegóły tej nietypowej w Polsce dyscypliny.

Rok temu zacząłeś na małym motocyklu pit bike, czułeś już wtedy, że motocykle staną się Twoją życiową pasją?
- Czy czułem, że motocykle staną się moją życiową pasją od pierwszej jazdy? Stanowczo nie. Motocykl był dla mnie formą zabawy, która dostarczała mi ogromnych zasobów frajdy, a także była to miła odskocznia od codziennych czynności. Wtedy, zupełnie na początku mojej drogi nic nie wskazywało na to, jak potoczy się to dalej.

A w międzyczasie wyjechałeś do Hiszpanii, by trenować na pit bikach w szkółce KSB. I to chyba był kamień milowy... Spojrzałeś wtedy inaczej na swojego pit bike’a i to, co możesz zrobić, do czego możesz dojść?
- To prawda. Wyjazd do wspomnianej hiszpańskiej szkółki techniki jazdy był dla mnie przełomowy. Myślę, że spokojnie mogę stwierdzić, że właśnie tam rozpocząłem naukę od zupnych podstaw, pod okiem najlepszej światowej kadry. W dwa tygodnie nauczyłem się, jak poprawnie pokonywać zakręty, co w Polsce byłoby nie lada zadaniem. Oczywiście, gdy wsiadłem na pit bike’a próbowałem jak najszybciej przełożyć zdobyte umiejętności na dobre rezultaty, lecz musiało to potrwać jeszcze kilka miesięcy. Musiałem trenować, podnosić technikę, dopiero z czasem przyspieszać. W sporcie, gdzie każdy błąd można przypłacić upadkiem, trzeba wiele cierpliwości i pokory. Trzeba wiele wysiłku włożyć w solidne podstawy, trenować, trenować... i jeszcze raz trenować.

Tak trenowałeś, tak przyspieszyłeś, że wygrałeś Puchar Polski Supermoto na pit bikach, by na koniec sezonu trafić do Rookis Cup. To było wielkie wyróżnienie, ale i zaskoczenie?
- Zaproszenie do Rookies Cupu było dla mnie totalną niespodzianką i pokazało mi, że poziom światowy, wcale nie jest tak bardzo odległy, jakby się mogło wydawać. Rookies Cup nazywany jest przedsionkiem Moto GP, na eliminacje zapraszanych jest stu rokujących zawodników z całego świata. Ci, którzy przejdą eliminacje, mają okazję ścigać się przed królewskimi klasami Moto GP. Przejść się nie udało, ale dodam, że poza pitem nie miałem wtedy nawet jeszcze własnego motocykla i po raz pierwszy jechałem z odwróconą skrzynią biegów (rozwiązanie stosowane w motocyklach wyścigowych). Sukces i tak był niesamowity. Po pół roku od rozpoczęcia jazdy na pit bike’u, trafiłem na tak wysoki poziom, dodam jako jeden z dwóch Polaków. Wtedy zrozumiałem, że trening i zdobywanie dalszego doświadczenia może mnie doprowadzić do światowej czołówki. Cały czas w to wierzę i powoli realizuję.

Dziś masz piętnaście lat i w barwach „Wójcik FHP Racing Team” ścigasz się w klasie 300 cc. Już zawodowo.
- Całe szczęście, że wszystko się tak szybko potoczyło, bo według mnie jest to ostatni moment, żeby zacząć ściganie na poważnie. Najlepiej przygodę z torem rozpoczynać, jak najwcześniej. Zresztą ta teoria obowiązuje również w innych dyscyplinach sportowych.

Ale nie zapominasz o swoich „motocyklowych” korzeniach, bo jeździsz też w Otwartych Mistrzostwach Supermoto województwa kujawsko-pomorskiego. Inspirujesz tam wielu ludzi, a dla Ciebie pewnie to również dobry trening?
- Dla mnie każdy wyścig jest kolejnym napływem umiejętności i jest dla mnie ważną nauką. Nieważne, czy to pit bike, czy też większe sportowe motocykle. Najważniejsze jest, aby jeździć jak najwięcej, a akurat pity w dużej mierze mi to ułatwiają. Z przyjemnością zatem staję na linii startowej kolejnych rund, tym bardziej że u boku ludzi, z którymi rok temu zaczynałem. W generalce jestem na prowadzeniu, ale mam wielu godnych rywali. Poziom tej dyscypliny niesamowicie się podniósł, co bardzo cieszy.

Oczywiście wygrywasz również wszystko, co możliwe, w klasie 300 cc. Wiem, że do końca sezonu jeszcze kilka wyścigów, ale póki co i rundy Pucharu Polski i Pucharu Europy, należą do Ciebie. W miniony weekend na słowackim torze doszło do małego incydentu, ale nie wyprowadziło Cię to z równowagi...
- Start na Słowacji w ramach drugiej rundy Pucharu Europy Alpe Adria był dla mnie kolejnym ważnym sukcesem. Co prawda w pierwszym wyścigu dojechałem do mety pierwszy przed Brazylijczykiem, który na co dzień ściga się w mistrzostwach świata, ale później zostałem zdyskwalifikowany przez incydent wyścigowy na prostej startowej. Uważam, że kara sędziego była zbyt wysoka, co prawda mój motocykl zahaczył o pojazd rywala, ale takie rzeczy się zdarzają i nie do końca mamy na to wpływ. Na szczęście drugi wyścig należał do mnie i wygrałem zaciętą rywalizację z rówieśnikiem z „Tropików” o tysięczne sekundy. Ogólnie cały weekend był bardzo udany, ale też wymagający ze względu na poziom rywalizacji. Teraz czekamy na zawody w Chorwacji, które odbędą się 17-19 czerwca na torze w Grobniku.

Jakie cele na ten sezon i do czego mają Cię one zaprowadzić?
- Cel na ten sezon? Jak najwięcej się nauczyć, aby w następnym roku wrócić jeszcze silniejszym i szybszym oraz tym samym wybić się na kolejny poziom mojego wyścigowego rozwoju, a także pokazać się z jak najlepszej strony. Wiadomo najlepiej byłoby wygrywać. Ale wyścigi to loteria i nie zawsze da się dojechać na pierwszym miejscu.

Rozm. Żaneta Lipińska-Patalon
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

pollyart