Karol Kruszyński siedemnastolatek w motocrossie
fot. Mateusz Patalon

Karol Kruszyński siedemnastolatek w motocrossie

Tata na zawodach staje się jego mechanikiem, a mama zamienia się w psychologa i kucharza. Wszyscy swoje całe życie poświęcili motocrossowi.

 

Karol Kruszyński to siedemnastolatek, którego życiowa pasja to motocross. Kiedy miał czternaście lat został drużynowym wicemistrzem Polski. Ostatnio zdobył tytuł indywidualnego wicemistrza Polski. A miesiąc temu pojechał na mistrzostwa, o których zawsze marzył. Powołany niespodziewanie, jako reprezentant Polski.


Rozmowa z
Karolem Kruszyńskim,
zawodnikiem motocrossowym


Lubisz szybkość i efektowność. Na czym dokładnie polega motocross?
-Motocross to dość duże motory, które ważą około stu kilogramów . Mają od 40 do 60 koni mechanicznych, czyli są to dosyć szybkie zabawki. Jeździmy na wyznaczonym torze, który ma długość około 2 km. Są naturalne przeszkody w postaci górek do skoków. Startujemy z linii równej, która ma 40 metrów. 1 metr jest przeznaczony dla każdego zawodnika, a każdy zawodnik ma swoją bramkę. Kiedy maszyna startowa jest gotowa, to jest całkiem fajne widowisko. Bo wtedy czterdziestu zawodników wchodzi w pierwszy zakręt. Długość wyścigu zależy też od rangi zawodów, w Polsce jest to jakieś dwadzieścia minut plus dwa okrążenia. Czyli wyścig trwa dwadzieścia pięć minut, za granicą trzydzieści pięć minut.

Chyba masz dobre geneny. Twój tata Sławek Kruszyński jest przecież motocyklowym mistrzem Polski i zdobywcą Pucharu PZMot. Kiedy zaczęła się Twoja wielka pasja do motocykli?
-Zacząłem już w brzuchu mojej mamy, kiedy z tatą jeździła na zawody. Mój tata jeździł kiedyś w wyścigach motocyklowych. Był mistrzem Polski w pojemności czterysta. Gdy już byłem na świecie, jako mały chłopiec stawałem razem z nim na podium. Potem zmienialiśmy dyscyplinę na motocross, ze względu na fundusze, bo wyścigi motocyklowe to trochę droższy sport. I wtedy jeździliśmy razem. Pojawiały się pierwsze sukcesy, pierwsze trudności i kontuzje. Kiedy miałem dziesięć lat, trafiłem do kadry narodowej, tak naprawdę aż do teraz w niej jestem. Już siedem lat. Kiedy miałem dwanaście lat, mój tata w pewnym wyścigu złamał kręgosłup i tak się skończyła jego kariera. Teraz tata jest moim mechanikiem. To jest nasza część życia, bo moja rodzina jest bardzo w to zaangażowana. Kiedy jest sezon, jeździmy co weekend na zawody.

Dokąd jeździcie na te zawody?
-W zeszłym roku jeździliśmy na większość w Polsce. Moim celem był wtedy mistrz Polski w klasie do dziewiętnastego roku życia. Ten cel nie został zrealizowany, zostałem tylko wicemistrzem kraju. Dla mnie to tylko wicemistrz, dla innych to wielkie „wow”. Ja nie jestem zbytnio zadowolony, bo wiem jakie banalne błędy popełniałem, jestem świadomy dlaczego się nie udało. Zimą zacząłem się zastanawiać, czy jeździć dalej w Polsce, czy może za granicą. A wiadomo, tam można się bardziej rozwinąć. No i wybraliśmy tę drugą opcję. W tym roku wyjeżdżaliśmy między innymi do Holandii, Austrii, gdzie odbywały się indywidualne Mistrzostwa Niemiec. To są bardzo prestiżowe zawody, gdzie startują najlepsi zawodnicy w mojej klasie. Od nich można się dużo nauczyć. Są tam też menagerowie różnych zespołów sponsorskich, którzy patrzą na każdego zawodnika. Którzy obserwują mnie i patrzą, czy w przyszłości bym mógł jeździć w ich teamach. A jazda w zespole sponsorskim to duże ułatwienie. Wtedy zawodnik nie zajmuje się niczym innym, niż jazda na motocyklu. Ma wszystko załatwione, nie musi się martwić o fundusze. Po prostu wsiadasz na motor przygotowany najlepiej jak jest to możliwe i odkręcasz manetkę gazu.

To ciekawa perspektywa, ale wróćmy do reprezentacji Polski. Jak to się stało, że się z niej znalazłeś?
-To była dla mnie ogromna niespodzianka, nie pamiętam dokładnie dnia. To był dwudziesty któryś września. Odbywały się zawody rangi mistrzostw świata, najbardziej prestiżowe zawody na świecie. To tak, jakby mundial w piłce nożnej. Miesiąc przed tymi zawodami została powołana reprezentacja Polski . Wybrano trzech najlepszych zawodników z całego kraju. O godzinie 18:00, tuż przed samymi zawodami dostałem telefon, że jeden zawodnik z reprezentacji Polski złamał nogę w trzech miejscach i nie może wystartować. I czy ja pojadę? W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że ten człowiek żartuje. To było zbyt niewiarygodne. Dosłownie tydzień przed tym telefonem rozmawiałem z kolegą, że jest to dla mnie marzenie: żeby tam pojechać i wystartować, porównać się do najlepszych zawodników. Nagle dostaję taki telefon, to tak jakby ustrzelić szóstkę w totolotka. Następnego dnia wieczorem wyjeżdżaliśmy już na zawody do Francji, okolice Paryża. Pojechał ze mną tata, bo mama nie dostała urlopu w pracy.

Motocross to widowiskowa dyscyplina. Nie boisz się lecąc w powietrzu na motocyklu?
-Ogólnie mój lęk na pewno jest mniejszy niż u przeciętnego człowieka. Wiem, że dużo więcej mogę zrobić w przekonaniu, że się nie boję. To, że mam kontakt z motorem od trzeciego roku życia, to też mi bardzo dużo pomaga. Jestem bardzo zorganizowanym człowiekiem, zawsze jestem na czas, a nawet przed czasem. Zawsze z dziewczyną się śmiejemy, że jestem dziesięć minut przed czasem, a ona się spóźnia pół godziny.

Na nasz wywiad rzeczywiście przyszedłeś dziesięć minut wcześniej
-Dokładnie. Codziennie rano patrzę w notatnik, gdzie jestem, z kim umówiony i zawsze stawiam się na godzinę. Praktycznie o niczym nie zapominam. Myślę, że to nie jest efekt wychowania moich rodziców, tylko efekt tego, że jestem w tym sporcie, gdzie potrzebuję systematyczności i to też przekłada się na życie codziennie i prywatne.

Jak zamykasz oczy też widzisz motocykl? Śni ci się czasem po nocach?
-Bardzo rzadko śni mi się cokolwiek, ale jeśli już to faktycznie motocross. To jest taka choroba nieuleczalna. To jest styl mojego życia. Jestem trochę inny, niż moi rówieśnicy. To się czuje, kiedy się ze mną rozmawia. Ale ja się tego nie wstydzę, może i dziwny jestem, trudno.

Jak godzisz treningi ze szkołą?
-Tak naprawdę kiedyś nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak teraz może być ciężko. Kiedy byłem w gimnazjum, miałem dobre wyniki. Skończyłem je z wyróżnieniem. Miałem dobre wyniki z egzaminu gimnazjalnego, dostałem się do V LO na profil matematyczno-fizyczny. W zeszłym roku - pierwsza klasa liceum - było już naprawdę ciężko, bo dużo wyjeżdżałem. Na koniec pierwszego semestru byłem chory pięć tygodni. Musiałem wszystko nadrabiać.

A jak często trenujesz?
-Sezon rozpoczyna się w marcu i trwa do września. Wtedy jeżdżę na zawody. Wstaję o szóstej rano. Idę do szkoły. Po szkole idę na trening, czy to na rower, czy motor. Ale codziennie musi być coś zrobione. Na każdy tydzień mam rozpisane treningi. Natomiast teraz trwa sezon przygotowawczy. Wyjeżdżam do Hiszpanii na dwa, trzy tygodnie i tam szlifuję swoją formę. Oprócz tego trenuję w Toruniu, przygotowuję się na ile pogoda pozwoli. Kiedy jest na minusie, to nie da się jeździć. Zazwyczaj trenuję na dzikim torze na Jarze, czy lotnisku.

Kiedy najbliższe zawody?
-Do najbliższych zawodów jeszcze trochę. Pewnie wystąpię w lutym, albo w marcu. Zależy jak kalendarz się ułoży, bo jeszcze go nie ma. Też muszę ustalić swoje priorytety na przyszły rok. Mniej więcej wiem jakie są, ale będę się konsultować z moim psychologiem. Jeśli fundusze się znajdą i znajdzie się jakiś sponsor, myślę, że będę startował w mistrzostwach Włoch. Jeśli nie, to będziemy startować w Holandii, czy Belgii. Jeśli tych funduszy będzie jeszcze mniej, to zaczniemy pewnie od pierwszej rundy w mistrzostwach Niemiec.

Co chcesz studiować?
-Decyzja czyja pójdę na studia czy nie, zależy od tego jak będzie mi się układało w motosporcie. Jeśli dostanę się do jakiegoś zespołu sponsorskiego, tak naprawdę tuż po maturze będę musiał wyjechać do Belgii. Tam zamieszkać i trenować. Nie wiem czy jakikolwiek człowiek poradziłby sobie z tym i z nauką. Jeśli będę trenował na niższym poziomie, to pomyślimy wtedy.

Ale maturę z czegoś musisz zdawać?
-Podchodzę do matury. Będę na pewno zdawać rozszerzoną matematykę i angielski.

Co lubisz robić jako nastolatek, jak już nie jeździsz na crossie?
-Jak każdy nastolatek… lubię się pojawić w jakimś klubie. Bardzo lubię spotykać się ze znajomymi i przyjaciółmi, spędzać z nimi czas. Cały październik mam zaplanowany. Dużo czasu poświęcam swojej dziewczynie, która w listopadzie będzie cierpieć, bo codziennie będę mieć jakieś treningi i mniej czasu dla niej. I nauka. Wszystkie sporty motorowe, kolarstwo i piłka nożna. Motocross to jest dla mnie całe życie. Dlatego nie wyobrażam sobie życia bez motocrossu. Myślałem nawet o studiach w Anglii, gdzie jest kierunek inżynieria silników sportowych. Lubię też trenować innych. Mam pod swoją opieką mam dwóch zawodników z Lubicza pod Toruniem. Jeden ma 9 lat, drugi 10. Obydwaj jeżdżą w Mistrzostwach polski. Jest w nich potencjał. Nie myślę o zarabianiu pieniędzy. Po prostu chcę im pomóc.

Patrzę na Ciebie, słucham i myślę sobie, że masz prawie wszystko. Miłość jest, bo masz dziewczynę, sława jest, bo jesteś inspiracją dla wielu młodszych naśladowców, sukcesy też są… Zastanawiam się czego może Ci brakować, więc może zapytam. Gdybym miała Ci czegoś życzyć, to czego bym mogła?
-Szczęścia na pewno. W życiu jest tak, że nie zawsze układa się po naszej myśli. Ja mam swoje cele, plany, marzenia, które chciałbym spełnić. I tego możesz mi życzyć. Bo człowiek jest szczęśliwy, spełnia swoje marzenia. Wtedy jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jeśli mogę, chciałbym jeszcze podziękować wszystkim, którzy mnie wspierają. A na pewno mojemu tacie i mojej mamie, którzy poświęcają dla mnie całe życie. I tak naprawdę są moim autorytetem w życiu. To dzięki nim wszystko się układa, bo bez nich na pewno nie odnosiłbym takich sukcesów.

Rozm. Agnieszka Chmielewska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.